Jeden dzień z życia

Czołg najechał bratu na miednicę. 9 października 1962 r.

W centrum Szczecina trwa uroczysta defilada wojsk Układu Warszawskiego. To pokaz siły sojuszu – piechota, broń pancerna, artyleria, wojska rakietowe i inżynieryjne przesuwają się przez miasto w równych kolumnach

Na Odrze widać okręty marynarki wojennej, a niebo przecinają eskadry samolotów i śmigłowców. Na ulicach – morze ludzi. Rodziny z dziećmi, uczniowie szkół, starsi mieszkańcy. Wszyscy chcą zobaczyć z bliska żołnierzy i ich maszyny.

Atmosfera jest podniosła, ale coraz bardziej chaotyczna. Organizacja zawodzi, żołnierzy pospieszają ich dowódcy, pojazdy jadą z coraz większą prędkością. Sowieckie i wschodnioniemieckie czołgi przetaczają się po ulicach z hukiem, niemal pędząc. Tłum nie ma dokąd się cofnąć – ulice nie są odpowiednio zabezpieczone, ludzie stoją tuż przy krawężnikach, wielu wychodzi na jezdnię.

Po jednostkach ZSRS i NRD przychodzi czas na Polaków – kolumnę 1. Kompanii Czołgów 23. Pułku Czołgów Średnich ze Słubic, należącą do 5. Dywizji Pancernej. Ich dowódca, płk Wojnar, pogania załogi, nakazując przyspieszenie. Czołgi, choć mają poruszać się z prędkością 20 km/h, jadą już 30. Ostatnim w kolumnie pojazdem – czołgiem T-54A o numerze taktycznym 0165 – dowodzi podchorąży Bronisław Bieniarz.

Żołnierze nie są przygotowani do jazdy po mieście. To jednostka szybkiego reagowania, szkolona do walki w terenie, nie do manewrów między torami tramwajowymi i wąskimi ulicami. Nie odbyli nawet próbnego przejazdu.

Teraz czołgi skręcają z ulicy Jagiellońskiej w Aleję Piastów, niedaleko trybuny honorowej. Wtedy dzieje się coś, czego nikt nie przewiduje. Pojazd 0165 wjeżdża na mokre, śliskie tory tramwajowe. Gąsienice tracą przyczepność, czołg wpada w poślizg.

Dowódca wydaje rozkaz: Zatrzymać! Kierowca, starszy szeregowy Karol Gieliszkiewicz, próbuje hamować. Ale potężna, 34-tonowa maszyna nie reaguje. Tłum na chodniku zaczyna krzyczeć. Kto może – ucieka. Kto nie zdążył – stoi jak sparaliżowany. Czołg zjeżdża z jezdni, przejeżdża skosem kilkaset metrów, po czym traci lewą gąsienicę i wpada w ludzi. Zgiełk, pył, krzyk. Po chwili cisza. Potem płacz i rozpacz. Ciała leżą na bruku, wśród nich dzieci.

Świadkowie będą wspominać ten dzień przez całe życie:

W momencie, gdy to się stało, znalazłem się pomiędzy gąsienicami. Zrobiło się ciemno i straciłem przytomność. Czołg najechał bratu na miednicę. Moja mama w jednym momencie mogła stracić dwóch synów.

Leżąc, otworzyłam oczy. Widziałam gąsienice. Miałam głowę między krawężnikiem a gąsienicą. Pomyślałam sobie, że teraz mnie przejedzie. A on się cofał i zobaczyłam niebo.

Na gąsienicy było rozmiażdżone, dosłownie rozmiażdżone, dziecko. Poznałam, że to jest mój uczeń, ponieważ miał charakterystyczne ubranie, spodenki w jaskrawych kolorach.

Zobaczyłam, że leżą dzieci, dorośli, a wśród nich mój brat.

Ja tylko zobaczyłam bucik mojego brata. Brązowy bucik.

Na miejscu giną Bogumiła Florczak (8 lat), Leszek Kolczyński (9 lat), Ryszard Krawczyński (7 lat), Henryk Sikuciński (6 lat), Ryszard Stachura (9 lat), Fryderyk Zawiślak (12 lat), Marian Zdanowicz (10 lat).

Część ofiar jest tak zmasakrowana, że trudno je rozpoznać. Kiedy załoga zatrzymuje pojazd, ludzie próbują wedrzeć się do środka, by zlinczować żołnierzy. Ci zamykają włazy. Od niechybnej śmierci ratuje ich Wojskowa Służba Wewnętrzna, która szybko pojawia się na miejscu. Teren zostaje odgrodzony. Prokurator wojskowy żąda przerwania defilady. Uroczystość zostaje zakończona, a oficjele opuszczają Szczecin.

Wieczorem władze rozpoczynają akcję milczenia. Służba Bezpieczeństwa usuwa zdjęcia, konfiskuje notatki i zakazuje rozmów o tragedii. Prasa otrzymuje polecenie opisania wspaniałej defilady wojsk sojuszniczych. Tylko „Głos Szczeciński” otrzymuje pozwolenie na krótki komunikat:

Z głębokim bólem i żalem donosimy, że w dniu wczorajszym – w czasie przejazdu polskiej jednostki zmechanizowanej przez nasze miasto – zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. W wyniku doznanych obrażeń zmarło sześć osób, w tym pięcioro dzieci. (…) Szczególnie przykrym jest fakt, iż wielu rodziców pozostawiło swoje dzieci bez właściwej opieki.

Ale opinii publicznej nie da się uciszyć. Według opowieści świadków w wypadku zginąć miały jeszcze trzy inne osoby, co potwierdza część lekarzy. Władze będą teraz pilnować zniszczenia szpitalnych dokumentów.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button