Dno to też jakiś poziom
Najniższym wymiarem kary dla ROW Rybnik jest przegrana na własnym torze z Enea Falubazem Zielona Góra 38-52
Aż strach pomyśleć, co byłoby, gdyby w ekipie gości mógł wystąpić Amerykanin Luke Becker, który jest akurat kontuzjowany. Jego miejsce zajął Wiktor Trofimov. Ten już w swoim pierwszym starcie złamał rękę i został odwieziony do szpitala. Można zatem powiedzieć, że ekipa gości została podwójnie osłabiona, a mimo to bez najmniejszego problemu rozbiła gospodarzy. Poziom sportowy rybnickiej drużyny to jedno. Organizacyjno-marketingowy to drugie. Atmosfera na trybunach przypominała stypę. Nie ma w klubie nikogo, kto zadbałby o zachętę do dopingu, kto zadbałby o odpowiednią oprawę spotkania. Co zaskakujące klub nie przygotował także niczego ciekawego dla kibiców – wszak to pierwsze spotkanie w tym sezonie. Piknik, cisza i nastrój jak na meczu szachowym. W parku maszyn także chaos. Kierownik drużyny oraz trener Antoni Skupień niczym uczniaki rozstawieni po kątach przez wszechwiedzącego prezesa Krzysztofa Mrozka. Zawodnicy patrzący na siebie podejrzanie, udzielający wywiadów, w których wyraźnie akcentują brak chemii w zespole. Nie tylko we wczorajszy wieczór, ale także w poprzednich tygodniach. To wszystko martwi. Osobną kwestią jest brak jednolitych strojów. A te przecież są wymagane regulaminem. Drużyna wygląda jak z łapanki i wzbudza śmiech politowania nawet wsród ekip z najniższego szczebla rozgrywek (II liga). Nawet tam, mimo że biedniej – to bardziej profesjonalnie. Zastanawiające jest to, że w żaden sposób na taki stan rzeczy – utrzymujący się już od kilku lat – nie reaguje miasto. Chociaż w zeszłym roku na odważną krytykę zdobył się radny Łukasz Kłosek. Wczoraj zrobił to samo. Może warto zatem zrobić porządek w klubie, który do niedawna przysparzał miastu dobrego PR. A od dawna jest wprost przeciwnie. To ta właśnie wartość dodana, o której mówił swego czasu prezydent Piotr Kuczera?