Historia

Jesteś Polak, a nie prosiak!

Szesnasta część wspomnień Ideały cielęcych lat. Obrazki z dzieciństwa w Jankowicach Rybnickich. To maszynopis Jana Paszendy z 1952 roku, który przeleżał dekady w domowych zakamarkach, by w końcu ukazać się Czytelnikom. To nie tylko nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa na Górnym Śląsku w początkach XX wieku, ale też bezcenny obraz codzienności u schyłku epoki pruskiej

Po owym niefortunnym fesztrowaniu, jak wiadomo, postanowiłem poprawić się oraz zmienić swój stosunek do szkoły i do nauki. Postanowiłem uczyć się pilnie.

– Nie pójdziemy to znowu kiedy pod fesztra? – spytał raz Kostek
– Nie! – odpowiedziałem krótko i stanowczo
– Pewnie. Nie warto!
– Lepiej uczyć się!
– Pewnie! – przytaknął Kostek z westchnieniem, któremu nauka wydawała się jednak nieznośnym ciężarem

Po odejściu naszego nauczyciela na wojnę, klasę naszą objęła nauczycielka. Młoda i miła. Umiała pięknie opowiadać, choć do nas, polskich dzieci, słabo rozumiejących niemiecki język, niełatwo było mówić. Ale ona miała dar uzupełniania słów uśmiechem, miną, gestem. Jakoś to, co ona mówiła, wchodziło mi z łatwością w mózg i serce. Ona uczyła nas też historii. Oczywiście była to historia królów pruskich. Ani się spostrzegłem, kiedy ci królowie oraz ich sprawy stały mi się bliskie i ponętne. Czym zachwycała się nauczycielka, tym i ja zacząłem się zachwycać.
Pewnego razu nauczycielka opowiedziała nam o jakiejś bitwie. O zwycięskiej bitwie. Prusacy w tej bitwie zwyciężyli. O Prusakach nauczycielka mówiła: nasi.

– Król dał znak. Nasi ruszyli do bitwy. Na przedzie szedł jeden, co niósł sztandar. Wiecie, jaki sztandar?
– Wiemy! Czarno-biały!
– Tak, tak! Sztandar czarno-biały to jest pruski sztandar. To jest nasz sztandar!
– Jak nasz, to fajno! – pomyślałem sobie
– Więc idą nasi do bitwy. I patrzą raz na wroga, raz na sztandar. Ten sztandar miał ich prowadzić do zwycięstwa. Tak im powiedział król. I jak nie zaczną bić tych Francuzów! Jak nie zaczną do nich strzelać! Jak nie zaczną ich żgać bagnetami! Francuzi bronią się. Mocno się bronią. Ale nasi są mocniejsi. Są waleczniejsi! Idą naprzód! Coraz więcej Francuzów pada! Fikają koziołki! Widać ich czerwone portki. Jedni padają zabici i ranni, drudzy zaczynają się oglądać. Już myślą o ucieczce. Wtedy król, nasz król, zawołał: Do szturmu! Wykończyć ich! Nasi rzucają się na Francuzów. Francuzi w nogi! A nasz sztandar czarno-biały powiewa dumnie i radośnie! Zwyciężyli nasi. Król, nasz król, uśmiechnął się zadowolony, rozkazał, żeby przyszedł do niego sztandar. Sztandar przyszedł. Wtedy nasz król zdjął ze swojej piersi krzyż i udekorował nim sztandar. Udekorował nasz sztandar, nasz czarno-biały sztandar!

Słuchałem tego opowiadania jak cudownej bajki. Rozpierało mi coś piersi. Zdawało mi się, że to właśnie ja niosłem ten sztandar i ja przyczyniłem się do tego zwycięstwa. Niosłem nasz sztandar! Poszedłem z nim do naszego króla! I nasz sztandar został udekorowany za nasze zwycięstwo!
Potem nauczycielka powiedziała, że teraz nauczymy się pieśni. Pięknej pieśni. Najpiękniejszej pieśni. Pieśni o tym naszym czarno-białym sztandarze. Tej pieśni, która jest naszym hymnem narodowym. Tej pieśni, którą śpiewamy wszyscy z radością i dumą. A wiecie, jak się ten nasz hymn narodowy, ten nasz hymn pruski zaczyna?
Cisza zapanowała w klasie.

Ich bin ein Preuße, kennt ihr meine Farben!1
– Jestem Prusakiem, czy znacie moje farby! – przetłumaczyłem sobie zaraz w myśli

Nauczycielka zaśpiewała hymn sama, potem zagrała go na skrzypcach, potem znowu go zaśpiewała sama, potem kazała, żebyśmy razem z nią nucili sobie po cichu. Stwierdziłem, że melodia jest rzeczywiście piękna i łatwo wchodzi do głowy. Nauczycielka kazała nam wyjąć Lesebuch, czytankę. Kazała otworzyć na którejś tam stronie. Tam był wydrukowany hymn pruski.
Przeczytaliśmy go raz i drugi głośno, wspólnie. Potem zaczęliśmy go śpiewać. Szło. Jeszcze chropawo, ale po czwartym, piątym razie śpiewałem go już zupełnie pewnie. Hymn spodobał mi się. Nie tyle ze względu na całą treść, której wówczas nie rozumiałem, ale ze względu na melodię i na ten nasz sztandar, co szedł na czele naszego wojska, co zwyciężył Francuzów i został przez naszego króla udekorowany.
Owego dnia wracałem ze szkoły sam. Matka kazała mi coś we wsi załatwić, a ponieważ nikt z kolegów nie chciał iść ze mną, musiałem wracać sam. Do domu miałem daleko. Co najmniej trzy kwadranse. Droga prowadziła przez pola, które odgradzały naszą kolonię od wsi, w której była szkoła.
W głowie tłukła mi się melodia hymnu pruskiego. Zachciało mi się zaśpiewać go głośno. Spróbowałem. Szło. Zapamiętałem melodię. Tylko tekstu nie pamiętałem. Ale od czego miałem Lesebuch? Wyjąłem go z torby, odszukałem w nim hymn, potem rozejrzałem się wkoło, czy kogo nie widać. Gdzieś daleko przede mną szła drogą jakaś kobiecina. Z lewej strony drogi chodził jakiś rolnik za pługiem. Był niedaleko. Może z dwadzieścia metrów od drogi.

– Zaśpiewam głośno! Niech mnie usłyszy i niech wie, jak umiem śpiewać nasz hymn narodowy!

I zacząłem drzeć się na całe gardło.

Ich bin ein Preuße, kennt ihr meine Farben. Die Fahne schwebt mir weiß und schwarz voran!

Wtem zdawało mi się, że ten rolnik coś krzyczy. Spojrzałem ku niemu. Wymachiwał biczyskiem.

– Coście powiedzieli? – spytałem, pewny będąc, że powiedział jakąś pochwałę pod adresem mojego śpiewu i mojego hymnu.
– Polak jesteś, nie prosiak!

Zatkało mnie. Przestałem śpiewać. Gdzieś, koło serca, zabolało mnie, jakby mnie kto żgnął ostrym kijem. W głowie mi zawirowało.

– Nie rozumiesz? Polak jesteś, nie prosiak!
– Co on mówi? – pytałem samego siebie. – Polak jestem, nie prosiak? Wiadomo, że nie prosiak. Wiadomo, że Polak. Przecież mówię po polsku. Ale czemu nie prosiak? Skąd mu się wziął ten prosiak? Jaki prosiak?

Nagle rozjaśniło mi się w łepetynie. Jakby w niej słońce zaświeciło. Zacząłem coś rozumieć.

– To pewnie miało być: Prusak, nie prosiak. Aha! Prusak! Przecież Preuße po polsku jest Prusak. Prusak! Prusak!

To słowo zaczęło mi przypominać różne zdarzenia i różne powiedzenia ojca i jego znajomych.

– Przeklęte Prusaki! – mówili nieraz.
– Chcieliby i z nas zrobić Prusaków! Niedoczekanie wasze! – wykrzykiwał nieraz ojciec


Pamiętam, kiedyś wracałem z ojcem z miasta, na wozie. Ojciec zatrzymał wóz przed karczmą, uwiązał łopraty dokoła czegoś, co wystawało ponad deski wozu i rzekł:

– Pić mi się chce. Wstąpimy napić się. Ty się też napijesz, prawda?
– A czego?
– Lemoniady.
– Dobrze, ale musi być czerwona!

Weszliśmy do karczmy. Karczma była zadymiona. Ledwo w tym dymie można było rozpoznać ludzi. Chłopi siedzieli na ławkach za stołami, stali koło szynkfasu, stali byle gdzie na środku z biczyskiem w jednej, a kuflem piwa w drugiej ręce. Ojciec rozglądał się za miejscem. Ciągnął mnie przez gęsty tłum za sobą.

– Hej, Pawle! Chodź tu, do nas!

Jakiś wąsiasty chłop stał za stołem i wymachiwał biczyskiem. Ojciec zbliżył się ku niemu. Chłopi ścisnęli się, zrobili ojcu miejsce. Mnie też.

– A to twój synek!
– Mój!
– Szwarnego masz synka – pochwalili

Spojrzałem ku nim zawstydzony. Ojciec zamówił dla siebie piwo, a dla mnie lemoniadę.

– Ale żeby była czerwona! – przypomniałem.
– Czerwoną lemoniadę. Koniecznie czerwoną! – wołał ojciec za odchodzącą od stołu szynkarką
– Dobrze, żeś przyszedł, Pawle. Rozprawiamy tu akurat o wyborach. Czytałeś to, co te przeklęte Prusaki znowu wyprawiają?
– Czytałem, czytałem! A te pierony przeklęte.

I zaczęła się rozmowa, z której już szczegółów nie pamiętam. A gdy szynkarka przyniosła dla mnie czerwoną lemoniadę i osobną szklankę, wtedy przestała mnie interesować rozmowa o polityce. Wpatrywałem się w czerwień lemoniady jak w ogień. Podziwiałem perełki, które unosiły się w szklance ku górze. Popijałem ze szklanki powoli i z nabożeństwem. Na starych nie zwracałem uwagi. Jednak gdy znowu przy stole pojawiła się szynkarka, spojrzałem ku niej i nastawiłem uszu:

– Przynieście jeszcze kwaretkę!
– Zaraz będzie!

Przecisnęła się zgrabnie między chłopami i wróciła po chwili z butelką.

– Nalać, czy sami sobie nalejecie?
– Kto częstuje, niech nalewa! – powiedział ojciec

Wąsiaty chłop nalewał płyn do kieliszków. Zdawało mi się, że ręka mu się trzęsła. W każdym razie koło kieliszków zauważyłem małe kałuże.

– Niech żyją nasi posłowie! – zawołał wąsiaty
– Niech żyje Korfanty! – dodał ojciec

Wychylili kieliszki. Potem ojciec mój otarł dłonią wąsy swoje z jednej i drugiej strony i zaśpiewał:

– Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!
– Nie śpiewaj, Paweł. Nie wiesz, że tu może być jaki piesek pruski. Poskarży i posiedzisz. A trza ci tego? Zaśpiewamy sobie w domu.
– Piesek pruski? Mam Prusaków gdzieś! Pierony przeklęte! Chcieliby nas, Polaków, połknąć.
– Połknąć to nas już połknęli. Jeno strawić nie umieją. Pierrrony!
– I nie strawią! Nigdy! – ojciec uderzył ręką w stół

Ten karczemny obraz przypomniał mi się, gdy wracałem ze szkoły, a orzący chłop uderzył mnie niby obuchem w głowę owym oryginalnym powiedzeniem:

– Polak jesteś, nie prosiak. Nie, inaczej: Polak jesteś, nie Prusak!

Odtąd w głowie mojej zaczęła się narodowa fermentacja. Wszystko, co nauczycielka wkręciła mi w serce i mózg jako piękne i nasze, zaczęło wykręcać się. Poznałem wtedy, że to, co pruskie, nie jest ani piękne, ani nasze. Odtąd już z własnej woli nie śpiewałem ani razu: Ich bin ein Preuße. Odtąd już nie imponował mi ani nasz król pruski, ani nasz pruski sztandar, ani nasze pruskie wojsko.
– Tatulku!
– Co chciałeś?
– Prusacy mają sztandar czarno-biały, prawda?
– Prawda, synku.
– A Polacy jaki mają sztandar?
– Biało-czerwony.
– A czemu my nie mamy sztandaru biało-czerwonego, jeno biało-czarny?

Wtedy usłyszałem od ojca pierwszą skuteczną lekcję o Polsce:

– Polska była. Wielka. Piękna. Bogata. Miała wielkich królów. Ale teraz nie ma Polski. Polskę pokrajali. Polaków podzielili. Na trzy części. Prusaki wzięły jedną część. Austriaki drugą. Rosjanie trzecią. Nas wzięły Prusaki. Chcą nas sprusaczyć. Mnie i ciebie. Ciebie w szkole. Uważaj! Nie daj się sprusaczyć. Jesteśmy Polakami. Musimy pozostać Polakami. Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. Nie zginęła. Jeno spoczywa w grobie. Ale zmartwychwstanie. Wyjdzie z grobu. Będzie znowu Polska! Pamiętaj o tym, chłopcze.
Pamiętałem. Nie zapomniałem.
Pruski sztandar, pruska mowa, pruski orzeł, pruski król – przestały mi być ideałami. Nie zdołały zakorzenić się te fałszywe ideały w moim sercu, w moim mózgu. Przez życie szło za mną ostrzegawcze wołanie:

Polak jesteś, nie prosiak.

1Preußenlied nie była hymnem narodowym zjednoczonych Niemiec. Druga Rzesza (1871-1918) nie posiadała oficjalnego hymnu, lecz kilka pieśni reprezentacyjnych, np. Die Wacht am Rhein. Każde z krajów związkowych Cesarstwa Niemieckiego – wolne miasta i monarchie – śpiewały w miejsce hymnów swoje pieśni patriotyczne. Prusy miały ich kilka. Ta, której uczyła miła nauczycielka w Jankowicach, miała sześć zwrotek i została napisana w 1834 roku. Przez jakiś czas była hymnem Królestwa Prus, największego kraju związkowego II Rzeszy. Nauczycielka opowiada więc historię zwycięstwa nad armią Napoleona I, a nie Napoleona III w wojnie francusko-pruskiej 1870-71.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź także
Close
Back to top button