Niczego jej nie połamali. 21 lutego 2015 r.

Wieje. Edward Lichota, ratownik i przewodnik ma iść z wycieczką w góry, ale rezygnuje z powodu wiatru. Leży na kanapie
W tym samym czasie do wyjścia w kierunku Ratusza Litworowego w Wielkiej Świstówce szykuje się czwórka speleologów. Są doświadczeni i zapaleni. Pogoda co prawda nie sprzyja, ale w jaskiniach przecież nie wieje i nie pada. Trzy dziewczyny i chłopak wyruszają przed siebie. Ania, Kasia, Renia i Irek.
Jest wczesne popołudnie. Cała czwórka znajduje się tuż nad linią lasu w Wielkiej Świstówce. Kiedy stają przed wejściem do jaskini, ze zbocza schodzi lawina. Na całą czwórkę runął śnieg. Wiatr wzmaga się. Spod zwałów lodu i zmrożonego śniegu pierwszy wydostaje się Irek. Widzi odblaskowe elementy odzieży Reni. Są tuż pod śniegiem – Renia na szczęście też. Pomaga się jej odkopać. Oboje czują się dość dobrze, ale nie widzą pozostałej dwójki. Irek dzwoni na numer alarmowy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Jest 14:28.
Tuż przed 15:00 leżący na kanapie Edward Lichota słyszy przelatujący śmigłowiec. Rozpoznaje dźwięk. To TOPRowski Sokół. Lichota podrywa się i po kilku minutach jest już w centrali. Ale nad Zmarzłym Stawem śmigłowiec zawraca. Wieje już z prędkością 130 kilometrów na godzinę. W tych warunkach lot może zakończyć się katastrofą. Ratownicy muszą się przepakować i wyruszają ponownie pieszo. Droga jest piekielnie trudna. W Dolinie Miętusiej znaczą ją liczne powalone drzewa i wykroty.
A pod śniegiem są dwie osoby. Dwudziestopięcioletnia Kasia porwana przez lawinę dokonuje niesamowitego czynu. Wie, że w przypadku zejścia lawiny powinno się przełożyć plecak na brzuch. Jakimś cudem się jej to udaje, ale nigdy nie będzie tego pamiętać. Pod grubą warstwą śniegu spowija ją nicość.
Pierwsi na miejscu są turyści, którzy byli w pobliżu. Po około 50 minutach spod śniegu wydobyta zostaje Ania. Ma zasypane drogi oddechowe i nie daje znaku życia. Rozpoczynają resuscytację. Na miejsce dociera pierwszy ratownik.
Jest 16:22.
Szybko ocenia sytuację: w obliczu ograniczonych możliwości udzielania pomocy (kolejni ratownicy z niezbędnym sprzętem docierają w kilkuminutowych odstępach) decyduje, że będzie ratował drugą odkopywaną osobę, która jest przytomna. Ta – mimo zasypania przez ponad 1 godzinę i 50 minut – oddychała samodzielnie, choć nie była w stanie nawiązać kontaktu werbalnego. Wokół niej znajdowała się przestrzeń powietrzna, a w momencie zasypania zdołała osłonić twarz rękami. Ratownicy podejmują decyzję o skoncentrowaniu działań na Kasi. To ona ma większe szanse na przeżycie. Podejrzewając głębokie wychłodzenie TOPRowcy kopią w śniegu jamę, by osłonić ją przed zamiecią. Następnie stosują pakiety grzewcze, termoizolację z folii NRC oraz dodatkową odzież. Podają Kasi tlen przez maskę oraz rozpoczynają monitorowanie pracy serca za pomocą defibrylatora półautomatycznego. Ale serce Kasi właśnie staje.
Ania już nie żyje.
Jest 17:30.
O przylocie śmigłowca nadal nie może być mowy, warunki pogodowe są skrajnie niekorzystne i zapada zmrok. Defibrylacja w tej temperaturze nie jest skuteczna. Ratownicy resuscytują Kasię ręcznie. Wśród TOPR-owców jest Maciej Mikiewicz, student ostatniego roku medycyny. Wie, że właściwie logicznym byłoby przerwać akcję ratunkową. Szanse na jej powodzenie są wyjątkowo małe. Kasia – jak wskaże później termometr mierzący temperaturę głęboką ciała – ma 16,9 stopni Celsjusza. TOPRowcy decydują się na coś niewyobrażalnego. W zamieci, ciemności i mrozie pacjentkę zaintubowano, a resuscytację kontynuowano przy użyciu worka samorozprężalnego. Po umieszczeniu jej na noszach dalsze działania będą prowadzone wyłącznie ręcznie – zarówno elektrody defibrylatora, jak i urządzenie do automatycznego masażu klatki piersiowej zawiodły, prawdopodobnie z powodu wszechobecnego śniegu niesionego silnym wiatrem. To, co dzieje się teraz, wygląda jak sceny z filmu klasy B: jeden z ratowników (są to – na zmianę – najlżejsi z nich: Mikiewicz i Migiel), klęcząc na noszach, nieprzerwanie prowadzi ucisk klatki piersiowej i wentylację, podczas gdy reszta ekipy toruje transportuje nosze wraz z Kasią i ratownikiem. Przy czym słowo transportuje jest wysoce niestosowne. Lepiej powiedzieć o powolnym przemieszczaniu się, bo trasa przez Kobylarzową Turnię, Wantulę i trudny teren Równi Miętusiej jest piekielnie trudna. Ratownicy raz niosą, a raz ciągną nosze przez zwały śniegu, korzenie i powalone drzewa. Siła wiatru przekracza 11 stopni w skali Beauforta. Droga przez mękę potrwa aż do momentu dotarcia do bardziej przejezdnego szlaku prowadzącego z Przysłopu Miętusiego. Po dotarciu na lepszy odcinek drogi ratownicy przekładają Kasię do przyczepy ciągniętej przez skuter śnieżny, który dociera do Doliny Kościeliskiej. Tu na ekipę czeka zespół ratownictwa medycznego ze Szpitala Powiatowego w Zakopanem.
Jest 20:35.
W karetce udaje się zastosować urządzenie do automatycznego masażu klatki piersiowej oraz precyzyjnie zmierzyć głęboką temperaturę ciała, która wynosi poniżej 17°C. Potwierdza się tym samym stan skrajnej hipotermii. Ze względu na bardzo niską temperaturę serca pacjentki nie podjęto dalszych prób defibrylacji, mimo że występowało niskonapięciowe migotanie komór – w takich warunkach zabieg ten jest nieskuteczny.
Karetka przewozi poszkodowaną na lądowisko w Nowym Targu, gdzie czeka śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. O godzinie 22:22 helikopter ląduje przy Szpitalu Jana Pawła II w Krakowie, gdzie pacjentkę wita zespół specjalistów z Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej. Witają Kasię, która w zasadzie nie ma prawa już żyć.
Nie przerywając resuscytacji medycy dokładnie mierzą temperaturę wewnętrzną ciała chorej, która wynosi teraz zaledwie 16,9°C. Lekarze decydują się na terapię ECMO – krążenie pozaustrojowe, które jednocześnie zastępowałoby pracę serca i płuc oraz stopniowo ogrzewało organizm. To przynosi efekty. Temperatura wzrasta do poziomu umożliwiającego skuteczną defibrylację, co przywraca prawidłową akcję serca. Jest już 22 lutego, piętnaście minut po północy. Proces stopniowego ogrzewania potrwa jeszcze ponad cztery godziny 4:30, ale Kasia będzie żyć i stanie się trzecią najdłużej reanimowaną osobą na świecie. Masaż jej serca trwał 6 godzin i 45 minut. Normalne w takich warunkach złamania żeber u Kasi nie wystąpiły.