Blog

Nie idę na Rudę

Moje wspomnienia zabaw w Rybniku – ad vocem artykułu Co ty pamiętasz z dziecinnych czasów?

Dlaczego nie chodzę obecnie na kąpielisko na Rudzie…? Bo musiałbym wrócić do wspomnień z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy nad tym kąpieliskiem górowała wieża do skoków. Do niej pasuje tylko jedno określenie – CZAD. Czad na maksa! Cud, że tam nie doszło do zbiorowego wypadku śmiertelnego całego Rybnika? Gdyby przenieść obecnego jakiegokolwiek BHPowca albo innego organizatora imprez masowych lub choćby współczesnego ratownika wodnego, to ten biedak wyszkolony w obowiązujących teraz przepisach bezpieczeństwa po zaledwie kilku minutach popełniłby zawodowe samobójstwo. Tam się działo dosłownie wszystko. W regularnych odstępach trzydziestosekundowych ktoś komuś skoczył na głowę. W regularnych odstępach sześćdziesięciosekundowych ktoś wylądował plackiem na chodniku – wieża była usytuowana zaledwie kilka metrów od betonowego trotuaru. Skoki na bombę. Skoki na plecy. Skoki pojedyncze. Skoki w duecie. Skoki grupowe z innymi kolegami. Skoki na bas. I największy hardcore – skoki na gazetę. Jakaś ogólna orgia zbiorowego szaleństwa, obłęd grupowy w asyście ryków, wrzasków, pisku dziewcząt, płaczu dzieci i śpiewu tych podpitych, którzy winko i rybnickiego fula przemycili przez bramę. Wariactwo. To miało swój oddźwięk w kraju potem, bo np. w pierwszych Jarocinach inne załogi punkowe pytały:

Co wyście z Rybnika tacy spokojni i wyluzowani?

Nie byłeś na Rudzie – padała krótka odpowiedź, po której tamci jeszcze bardziej nic nie rozumieli.

Dziś jestem przekonany, i to święcie, że terminy sporty ekstremalne, aktywny wypoczynek oraz na pałę powstały pod wieżą na rybnicki kąpielisku Ruda. Serio mówię. Szczytem szaleństwa na Rudzie był wyczyn Ś+P Ci-Ci Ani (jeden z gigantów z ulicy Buczka), który na wieżę wytargał rower i – siedząc na tym rowerze – skoczył w grupę poniżej kapiących się ludzi. Podczas radosnego lotu używał dzwonka – żeby nie było. Był tez taki chłopak – fest rudy na głowie (nie pamiętam już jego ksywy) – trochę inny niż reszta, brzydki jak noc (mieszczę się jeszcze w kanwy poprawności politycznej?) i chciał zawsze w inny sposób zwrócić na siebie uwagę. Pamiętam jak jednego dnia zaliczył w południe na Rudzie basówę, więc tułów przedni miał cały czerwony jak sztandar pierwszomajowy, by popołudniu na czeskich karuzelach pod Domusem ustawionych bezpośrednio na asfalcie wylądować na glebie, bo w tym drewnianym siodełku na czeskiej karuzeli się nie zapiął czeskim łańcuszkiem, a chciał dosięgnąć siodełka przed nim (siedziała na nim dziewczyna) i nim zakręcić (to taki dość popularny podryw był). Rudy Brzydki potem lazł przez Rynek dumny z tą czerwoną klatą, złamanym nosem, zakrwawiony, z wybitymi zębami i zdartą jak papier ścierny facjatą. Cały wyglądał jak sztandar rybnickiego szaleństwa. Rybnicki Czeski Film. Więc po co mając te wspomnienia mam iść na Rudę? Żeby na plastikowej zjeżdżalni pozjeżdżać? Dajcie spokój – nuda.

Powiązane artykuły

2 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Back to top button