Niedźwiedź chodził po górnośląskich wsiach.
Koniec karnawału obfitował w ciekawe wydarzenia. W końcu już za kilka godzin zaczynał się Wielki Post, zatem świętować w ostatni karnawałowy wieczór należało z przytupem.
Maszkary, bery i basy. Co jeszcze? Oprócz maszkary, bera i basa, czyli potwora, niedźwiedzia i kontrabasu w ostatni dzień karnawału (przypada zawsze we wtorek) po miejscowościach naszego regionu wędrowali policjanci, kominiarz, diabeł, strażak, para młoda, a nawet druhny i drużbowie, gazeciarz, lekarz, aptekarz, cyganka, wielbłąd, małpice w damskich fatałaszkach oraz muzykanci. Najstarszy opis wodzenia bera zostawił nam w roku 1842 Józef Lompa:
Obwodzą na Górnym Śląsku mężczyznę owiniętego w grochowiny, który symbolizuje niedźwiedzia. Prowadzący trzyma go na powrozie i w ten sposób obaj, często w asyście grajków i na oczach mieszkańców, czynią obchód po całej wsi.
Po co to wszystko? Był to oczywiście wstęp do ostatkowej zabawy, do której przygotowania czyniono już od wtorkowego poranka. Pisze o tym w swoim opracowaniu Krystyna Pieronkiewicz-Pieczko z Muzeum Śląskiego:
Niedźwiedzia wodzono od gospodarstwa do gospodarstwa, wprowadzano na podwórko, gdzie tańczył, podrygiwał, często w takt przygrywanej melodii. Figlował, dokuczał i zaczepiał dziewczyny. Tańczył z gospodarzami, a gospodynie wyskubywały słomę z powróseł niedźwiedzich, by podkładać pod gęsi i kury, by te wspólnie i dobrze siedziały na jajkach. Gospodarze wykupywali się jajkami, słoniną. Zwyczajem było podkradanie przez przebierańców różnych produktów i smakołyków, jeśli gospodarze sami nie chcieli nic ofiarować. Za odwiedziny niedźwiednikom dawano także pieniądze. Przebierańcy – zwłaszcza kominiarz czy policjant – w każdym gospodarstwie potrafili znaleźć coś, za co gospodarze musieli zapłacić, czyli wykupić się pieniędzmi. Zebrane wiktuały i pieniądze wykorzystywano potem do goszczenia się w karczmie.
Co ciekawe odnotowano przypadki – i to nierzadkie – wodzenia żywego zwierzęcia w XVII oraz XVIII wieku i nierzadko później:
Niedźwiedzia prowadził najczęściej na łańcuchu chłop lub cygan, a niedźwiedników uważano za swego rodzaju arystokrację wśród różnych kategorii ludzi gościńca – pisze Krystyna Pieczko. Na przełomie XIX i XX wieku wydano rozporządzenia zabraniające niedźwiednikom z żywym zwierzęciem wstępu do miast i wiosek, jednak na wsiach pojawiali się oni jeszcze przed II wojną światową, a sporadycznie nawet po jej zakończeniu.
Cała zabawa z wodzeniem bera miała dwa zadania. Po pierwsze integrowała lokalną społeczność, bo grupa przebierańców wchodziła na każde niemal podwórze, a po drugie miała głęboki wymiar symboliczny. Niedźwiedź był bowiem od starożytności symbolem zła. Wodzenie go było zatem metaforą walki z grzechami i ze złem. Jednocześnie jako zwierzę budzące się z zimowego snu symbolizował odrodzenie. Co ciekawe po wodzeniu bera uliczkami całej wsi, często następowało jego rytualne zabicie przyjmujące różne formy – spalenie kukły czy picie czerwonego wina symbolizującego jego krew. Później następowała ostatkowa zabawa, a następnie już tylko Popielec i kilkadziesiąt dni postu. Ale to temat na inny wpis.