Historia

O jeden kieliszek za dużo. Ksiądz był tak pijany, że z kolędy przyniósł go kościelny

Adam Mickiewicz marzył, by Pan Tadeusz trafił pod chłopskie strzechy. Chciał, by chłopi przejęli szlachecką kulturę i sami szlachtą się stali. Prezent zacny, godny przyjęcia i przez wielu przyjęty. Czy wieszcz jednak zainteresował się tym, co dzieje się pod chłopską strzechą? Nie bardzo, a szkoda, bo pod strzechami było równie ciekawie jak w Soplicowie

Wieś, w tym również wieś górnośląska, poza wadami i słabościami, ma swoja bogatą tradycję składającą się z mądrych reguł dotyczących innych, ze strategią radzenia sobie z problemami, poczuciem humoru, dystansem do siebie, autentyzmem. Nie wierzycie? Spójrzcie na fragmenty monografii Żytnej w gminie Lyski. Tekst jest samodzielny, rodzimy, autentyczny, literacki. Składa się z on z opisów zaklętych w zbiorowej pamięci. Wszystko tam tchnie szczerością i ciepłem ziemi oraz ludzi. Monografia jest w trakcie przygotowywania do druku. Napisała ją Iwona Witt w oparciu o kilkadziesiąt przeprowadzonych przez siebie wywiadów z mieszkańcami Żytnej. Zapamiętajcie to nazwisko, bo Mark Twain bez wahania adoptowałby autorkę.

Jak się kiedyś żyło w Żytnej? Prawdziwie, czyli czasem dramatycznie, czasem bohatersko, ale zawsze po Bożemu, z nadzieją, że nie ma przeszkód których nie można pokonać, z dystansem do siebie i z dużym poczuciem humoru. Na dawnej wsi było wszystko o czym pisali wielcy i uznani tego świata. Szukacie materiału na dramat miłosny. Historii jest bez liku. Na przykład takie:

W naszym lesie znajduje się również tak zwana Filipowa Górka. To pagórek porośnięty drzewami, gdzie w 1926 roku na jednej z gałęzi powiesił się zaledwie dwudziestodziewięcioletni Filip Hajzyk, brat mojego pradziadka, Franciszka Hajzyka. Martwego brata znalazła jego siostra, Matylda. Z opowieści rodzinnych wiadomo, że Filip był samotnikiem, chodził o lasce i miał srebrne podniebienie. Był wyjątkowo uzdolniony muzycznie – potrafił zagrać na każdym instrumencie, a najpiękniej grał na akordeonie. Podobno zakochał się nieszczęśliwie w córce karczmarza Szyndzielorza, ale do wesela nie doszło. Matylda Hajzyk zaś, będąc jeszcze panną, zaszła w ciążę z mieszkańcem Nowej Wsi, który ani myślał się z nią ożenić. Znalazł sobie inną żonę. Matylda wkrótce wyniosła się z Żytnej i zamieszała w Rydułtowach, urodziła córeczkę i wyszła za innego mężczyznę.

Opowieści o wojnie i bohaterstwie odbudowy zniszczonej miejscowości? W Żytnej jest ich pod dostatkiem:

Kiedy wybuchła II wojna światowa, jeden z pocisków, którymi ostrzeliwały się walczące wojska, trafił w dzwon na wieży kaplicy. Uszkodzona została również prawa strona dachu. Po wojnie postanowiono dzwon naprawić. Sprawą zajęły się pani Augustyna Szawerna i Marta Henek. Wybrano te dwie kobiety, gdyż ich mężowie pracowali na kolei, przez co przysługiwały im darmowe przejazdy koleją. Zabrały więc potłuczone kawałki dzwonu do worka i zawiozły je pociągiem do Bielska, by w tamtejszej ludwisarni, działającej znów po wojnie, naprawić zniszczony dzwon. Na miejscu okazało się jednak, że aby uzupełnić ubytki, trzeba do stopu coś dodać. Kobiety wróciły więc do domu. Pani Augustyna znalazła u siebie duży, o średnicy prawie jednego metra, mosiężny kocioł, używany zwykle do smażenia owoców. Zabrała go więc ze sobą i znów koleją z Markowic wraz z panią Martą udały się do Bielska, gdzie furmanką ze stacji dotarły do odlewni. Gdy dzwon był już na nowo odlany, panie po raz trzeci wyruszyły z Żytnej w mozolną podróż. Najpierw furman zawiózł je do Markowic, gdzie wsiadły do pociągu. Ze stacji docelowej w Bielsku udały się ponownie w kierunku ludwisarni. Kiedy w Bielsku odebrały naprawiony dzwon i same niosły go aż na stację kolejową na specjalnych, drewnianych noszach. Przechodnie przyklękali, widząc dwie kobiety z tak wyjątkowym przedmiotem, a mężczyżni ponadto zdejmowali czapki z głów. Inni pomogli paniom Annie i Augustynie załadować dzwon do pociągu. Ustąpiono nawet miejsc siedzących, aby nosze z dzwonem nie spoczywały na podłodze. Po dotarciu do Markowic znów wozem powrócono do Żytnej.

Jaki hart ducha, zbiorowa mądrość i poszanowanie świętości bije z tego fragmentu. Zadanie powierzono dwóm dzielnym kobietom, bo miały prawo do wolnego przejazdu koleją – racjonalna strategia oszczędzania pieniędzy. A jaki zmysł improwizacji – dzwon można zrobić z mosiężnego kotła, no i trzeba zorganizować jakieś nosze, bo dzwon sam nie dotrze do pociągu na stacji w Bielsku. Wieś wiedziała, jak zmagać się samodzielnie z problemami. Potężnym narzędziem ich rozwiązywania było unikanie pułapki ogólności. Jeżeli pojawiał się problem, to na pewno nie był tak duży jak się wydawał. Trzeba było znaleźć jedynie jego istotę i ją wyeliminować. Kiedyś w Żytnej nikt nie wierzył w uogólniony lęk wysokości – istniało tylko sedno tego lęku, które zidentyfikowane, przestało paraliżować:

Na koniec trzeba było jeszcze zawiesić dzwon na wieży. Tego wyzwania podjął się pan Porombka z Grabia, mimo, iż miał lęk wysokości. Nie było dla niego problemem wejść po drabinach na górę, tylko zejść na dół. Wymyślono więc, żeby śmiałek zabrał ze sobą opaskę, którą podczas schodzenia miał zawiązać oczy.

Jeżeli ktoś zapomniał, to pan Porombka z Grabia przypomina: dziel się z innymi swoimi problemami a rozwiązanie na pewno się znajdzie, pamiętaj, że odwaga to działanie pomimo lęku, a zdrowie psychiczne to sprawczość wbrew ograniczeniom. Dzwon w Żytnej żyje po dziś dzień dzięki tym regułom. W gromadzie jest siła. Ale zdarzało się, że bywała ona zbyt duża. Co miała zrobić z tą siła osoba z zewnątrz, kiedy weszła do jej środka? Co miał zrobić nowy ksiądz częstowany gorzołką na kolędzie? Gdyby odmówił, spotkałby się z zarzutem, że gardzi prostym człowiekiem a z Ewangelią to zgodne na pewno nie jest, ale gdyby nie odmówił, a musiałby w ciągu jednego dnia odwiedzić wszystkie domy we wsi….:

Zdarzało się, że zimą, kiedy spadł śnieg i chwycił ostry mróz, ksiądz dla rozgrzewki chętnie przyjmował w kolejnych domach „trunki procentowe”, a parafianie ich nie szczędzili, bo jeden nie chciał być gorszy od drugiego, a poza tym w tamtych czasach nic nie działo się bez alkoholu. Jednak pomimo zimna, pewien ksiądz po tych poczęstunkach, stawał się coraz słabszy. Kiedy odwiedzał już ostatnie domy, dał radę wejść zaledwie w progi jednego z nich, mówiąc: „Pokój temu domowi… „ i na tym się skończyło, bo w tym momencie wyłożył się jak długi na podłodze. Dziadek, Paweł Święty, który był wtedy kościelnym, podniósł go i zarzucił sobie na plecy, zabierając sprzed oczu zaszokowanych domowników. Następnie wyniósł nieprzytomnego duchownego na zewnątrz, skąd odwieziono go na probostwo. Tak skończyła się kolęda w Żytnej.

Pewnym jest, że Duch Święty księdza prowadził, bo na finiszu trafił do domu człowieka rozumiejącego i ludzką naturę, i chrześcijańskie miłosierdzie. Kościelny ze świętą, nomen omen wyrozumiałością kolędę zakończył. Bez zbędnych słów, rozumiejąc, że ksiądz jest takim samym człowiekiem jak każdy i może upaść, przeniósł go na probostwo. Duchowny musiał cierpieć póżniej katusze, mając świadomość upadku, ale ludzie rozumieli, że każdemu się może zdarzyć chwila słabości, zaś sam duchowny był człowiekiem rozumnym i z błędów wyciągnął rozumne wnioski. Po kilku latach jego następca kilkakrotnie i dobitnie usłyszał nakaz, by nigdy kolędy w Żytnej nie robić jednego dnia, a rzecz podzielić na co najmniej dwa dni. Historia przerwanej z powodu gościnności kolędy nigdy się już w miejscowości nie powtórzyła. Ale pojawiły się inne problemy. Nowy duchowny, ks. Spyra, zauważył, że drugiego dnia jego pierwszej kolędy ministranci byli markotni:

Kiedy odprawialiśmy drugą część, byliśmy bez jedzenia. W pewnym momencie ministranci mówią mi: „Proszę księdza, my som głodni…”A ja im na to: „A co jo wom poradza, tu są wasi krewni i wasze rodziny, jo tu nikogo nie znom … „Za tydzień na niedzielnym kazaniu wspomniałem, że w pierwszej części kolędy zostaliśmy poczęstowani jedzeniem, a w drugiej chodziliśmy po wsi głodni. Ministranci przytakiwali mi przy ołtarzu. Mieszkańcy Żytnej postanowili w kolejnym roku naprawić nieporozumienie. Przy następnej kolędzie ksiądz i ministranci dostawali poczęstunki w prawie każdym domu. Ksiądz Spyra wspomina: „Tego nie szło przejeść! Ogromna gościnność”.

Historia dowodzi, że szczerość ma moc ewangelizacyjną – prawda wyzwala. Po takim kazaniu chrześcijańska gościnność podczas kolęd będzie trwała w miejscowości przez co najmniej kilka pokoleń, o ile nie do Paruzji i nie powstrzyma jej nic, nawet odwiedziny protestanckiej duchownej, będącej córką czarnego rabina z Abisynii, który nagrzeszył w młodości w portowych dzielnicach.

W zachowanych wspomnieniach mieszkańców żyje świat, którego już nie ma. W tym świecie były ogniska Cyganów obozujących w pobliskim lesie, były ich śpiewy i tańce. Były też nieoczekiwane spotkania i problemy komunikacyjne:

Na placu u gospodarza stał furman z obornikiem na wozie gotowym do rozrzucenia na polu. Cyganki wpadły szybko na podwórze, goniąc kury, bo myślały, że domownicy zajęci pracą niczego nie zauważą. Jednak gospodarz kątem oka spostrzegł długą kolorową spódnicę i zaczął z przerażeniem wrzeszczeć: „Moja kura! Moja kura!” Wtedy Cyganka w jednej sekundzie obróciła się do gospodarza, zadarła spódnicę, a nie nosiła majtek i zawołała: „Tu ją mam!” Gospodarz na ten widok wytrzeszczył oczy i stanął jak wryty. W tym momencie druga złodziejka chwyciła kurę tak, że chłop się nawet nie zorientował. Obie Cyganki szybko się zakręciły na podwórzu i już ich nie było… kury, zresztą też nie.

Ze smutkiem trzeba odnotować, że reakcja mężczyzny z Żytnej nie była szczytowym osiągnięciem świata męskiego. Za tyle entuzjazmu i pomysłowości Cygance taka kura się najzwyczajniej w świecie należała, nie wspominając o oklaskach i zadowoleniu z dnia zawierającego miłą niespodziankę. Ej Cyganie, jakżeż was brakuje z waszymi taborami. Dobrze, że ktoś o was pamięta, dobrze, że ktoś opowiedział o czasie, kiedy nikt się nie pytał, dlaczego coś trzeba zrobić dla innych, kiedy nikt nie wiedział, że jest terapia leku uogólnionego, więc lękliwy wchodził na kościelną wieżę i nikt nie robił afery na pół Polski dlatego, że nieobyty farorz wypił o jeden kieliszek za dużo.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź także
Close
Back to top button