Historia

Odnalazła mnie mogiła zabitego żołnierza

Dzień Zaduszny jest wielkim świętem, za które powinniśmy być wdzięczni

Data zmusza do pochylenia się nad cudzym grobem, z czego wynika mnóstwo dobra: docenienie własnego życia, spotkanie z dawno niewidzianymi krewnymi czy sąsiadami, refleksja nad tym jak będzie wyglądał mój własny grób, no i co będzie potem. Zmarli cichym szeptem o ty wszystkim mówią. I to nie tylko w Dzień Zaduszny. Niektórzy są tak wyrywni, że niepokoją w inne dni. Jednym z nich jest Willi Schülke, który bezceremonialnie zaczepia mnie od dawna.

Pisząc o II wojnie światowej w Jejkowicach szukałem nazwisk żołnierzy niemieckich i sowieckich, bo wojna nie jest przecież anonimowa. Ma swoje twarze i spojrzenia, które mówią chyba najwięcej. Dotarłem do informacji o niemieckim kapitanie Willim Schülke, który bronił przed Sowietami na początku 1945 roku linii Rybnik-Racibórz. Dowodził kilkusetosobowym batalionem i nie miał szans, bo przewaga przeciwnika była czasami kilkunastokrotna. Wiedziałem, gdzie zginął i chciałem zrobić zdjęcie jego grobu, ale niczego nie udało mi się znaleźć i poszukiwania porzuciłem. Z czasem dr Janusz Durdziński zaangażował mnie w działania na rzecz odbudowy protestanckiego cmentarza w Raciborzu i za jakiś czas dzwoni do mnie:

Przijedź na cymyntorz, bo zaczynōmy stawiać ôbalōne dynkmale. Musiołbyś sie to ôbejrzeć.

Durdzińskiemu się nie odmawia. Ciągnie mnie po cmentarzu i pokazuje na jego skraju jeden z ponownie umocowanych kamiennych krzyży nagrobnych z imieniem, nazwiskiem, datą narodzin i śmierci: Willi Schülke 1918-1945. Nogi się pode mną ugięły. To niemożliwe, by sam z siebie odnalazł się żołnierz, którego grobu jakiś czas temu szukałem. Czego chcesz ode mnie człowieku? Co mi chcesz powiedzieć? Do końca tego nie wiem, ale on chyba chce opowiedzieć swoją historię. Historię o tym, że tu był i w jakiejś mierze tu pozostał i nie do końca wszystko pozałatwiał.

Willi Schülke nie jest ani polskim bohaterem ani nawet moim. Moi bohaterowie to ludzie pokroju rotmistrza Witolda Pileckiego, generała Stanisława Sosabowskiego i im podobnych. Willi Schülke czasie II wojny światowej stał po przeciwnej stronie – w 1939 roku brał udział w ataku na II Rzeczpospolitą. Mimo tego, że to człowiek z drugiej strony barykady, uczciwość nakazuje jednak okazać szacunek żołnierskiej śmierci i męstwu, które było nietuzinkowe.

Willi Schülke urodził się 14 marca 1918 roku w Nysie był wychowywany przez owdowiałą matkę – jego ojciec zginął podczas I wojny światowej. Chłopak zdał maturę w gimnazjum im. J. Eichendorffa w Nysie, a od 1937 roku służył jako żołnierz zawodowy w jednostce w Gliwicach i szybko awansował. W 1939 roku, będąc w Wehrmachcie brał udział w ataku na Polskę, później walczył na froncie wschodnim w stopniu kapitana dowodząc III Batalionem 1 Dywizji Górskiej (Ski-Jäger-Regiment 1). Został ranny, po czym wrócił do jednostki i uczestniczył w bitwie pod Duklą. W tamtych walkach, 28 września 1944 roku, dywizja Willego Schülke zaatakowała samodzielnie wojska sowieckie i została otoczona. Jednostka wytrzymała napór Sowietów przez 24 godziny, wydostała się z okrążenia, zabierając rannych i ciężki sprzęt. Batalion dowodzony przez Wilego Schülke został później za to odznaczony Krzyżem Rycerskim.

Na początku 1945 roku batalion Willego Schülke bronił linii frontu w Bogunicach niedaleko Lysek. 8 lutego 1945 roku batalion został otoczony przez Sowietów, po czym przedarł się do linii Lyski-Nowa Wieś, zabierając rannych. Batalion odparł 5 ataków, co zmusiło Sowietów do przegrupowania sił. Willi Schülke został odznaczony za te działania 16 lutego w Kornowacu przez generała dywizji narciarskiej Gustava Hundta Krzyżem Rycerskim z Liśćmi Dębu – ten generał kilka dni później dowiedział się, że całą jego rodzina zginęła podczas nalotów Drezna i szukał kuli, która by go zabrała z tego świata. Znalazł ją w Opawie.

8 marca, na kilka dni przed swymi urodzinami Willi Schülke walczył w Polskiej Cerekwi odpierając sowieckie ataki z kierunku Kędzierzyna. Jego batalion znalazł się pod ostrzałem artyleryjskim. Adiutant kapitana był świadkiem śmierci swojego dowódcy:

Podporucznikowi Bucherowi wydawało się jednak, że przez ułamek sekundy usłyszał cieniutki świst, jak gdyby brzęczenie komara, nic więcej. Ale nie było to złudzenie: Schülke w jednej chwili zwalił się na ziemię; upadł jak kłoda, nie wymówiwszy słowa. Podporucznik Bucher zawlókł ciężkie, bezwładne ciało swego dowódcy do izby chłopskiego domu, gdzie ułożył je na podłodze. Równocześnie zawołano znajdującego się obok batalionowego lekarza, który też natychmiast się pojawił. Kapitanowi zdjęto mundur. Schülke był już jednak martwy (…) malutki odłamek przebił tętnicę ramienną.

11 marca 1945 kiedy na chwilę ustały walki na cmentarzu ewangelickim w Raciborzu odbył się pogrzeb Willego Schülke, którego pośmiertnie awansowano do stopnia majora. Pochowano go obok pułkownika ze sztabu generała Maxa barona von Schade. Pogrzeb odbył się z wszelkimi możliwymi honorami, obecne były delegacje wszystkich oddziałów. Adiutant dywizji, major von Seckendorff relacjonował:

Osobiście wziąłem wówczas udział w uroczystości pogrzebowej w Raciborzu; z powodu panującego na froncie spokoju mogliśmy ją celebrować z całym wojskowym ceremoniałem; orkiestra dywizji, kompania honorowa, pożegnalna salwa, żołnierze niosący trumnę, poduszki z orderami i wieńce, wygłoszone nad grobem przemówienie dowódcy dywizji, generała Hundta (…) W czasie pokoju nie przeżyłem chyba czyniącej podobne wrażenie ceremonii pogrzebowej, z oddaniem wszystkich pokojowych czy wojennych honorów. ( Cytaty z Ostatniego wawrzynu G. Guntera)

Kiedy kapitan zginął miał 27 lat. Ilu sobie podobnych zabił podczas wojny i po co? Wydaje mi się, że Willi Schülke niepokoi mnie, by te pytania nieustannie wisiały w powietrzu.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź także
Close
Back to top button