Pies Przyjaciel cHannibalL
Już gdzieś pisałem jak zachwycałem się moim starym psem i jego męskimi cechami. Prawdopodobnie na Facebooku, do którego nie zamierzam raczej już wrócić.
Męskie cechy mojego psa powodowały, że pomimo niedomagań wynikłych ze swego wieku (musiał brać dziennie półtora grama sterydów), co wieczór chciał wychodzić na podwórko i wszystkim udowodnić, kto tutaj naprawdę rządzi. Kiedyś zaskoczył mnie jeszcze bardziej – władował się do samochodu, chodź obyczaj był już inny, bo do lasu jeździłem tylko z młodszą ArRoway. cHannibaLl zaaprobował ten niemal dyskryminujący go fakt, ale z determinacją wszedł z nami wtedy do auta. Kiedy dojeżdżaliśmy do Tamki jak zwykle szczeknął przy końcu podróży – zawsze tak robił. Nie wiem jak, ale nawet gdyśmy jechali tysiąc kilometrów, on zawsze wiedział kiedy jesteśmy u kresu podróży. Gdy wyskoczył sam z bagażnika, a przy tym nie pozwolił sobie pomóc by wziąć go na ręce, widziałem jaki jest szczęśliwy – przecież go znałem. On zawsze kochał las, a las kochał jego. Ja zaś pokochałem las dzięki własnemu psu. Nie tylko zresztą to jedno… Wyrwał do przodu jak młodzik żwawym krokiem, wszystko obwąchiwał jakby na nowo się z tym miejscem witał. Potem jak to on – wszędzie go było pełno; i w jakichś krzakach, chaszczach, znów w sierści miał pełno rzepów, liści, trawy, kogoś obszczekał, coś obwąchał… Tempo było tylko inne. I ciągle słabło… szedł coraz ciężej, łapy jeszcze swoje masywne tak nieporadnie wyrzucał przed siebie, tylne zaś wątłe chorobą chybotały go na wszystkie strony. Trzymał się jednak dzielnie, ja zaś idąc obok niego nie dałem mu odczuć, że go bardziej asekuruję, niż idę tylko z nim na spacer. Chciał przejść całą naszą ustaloną od dawna trasę. No i dziwactwa niezmienne pod sam koniec, kiedy już naprawdę wydawało się, że ma dość wszystkiego – jak zwykle okrążył raz jeden samochód, obsikał przednie prawe koło, i dopiero potem pozwolił się spokojnie wsadzić do bagażnika. Teraz już jednak przy pomaganiu mu nie protestował. Wiedziałem, że jesteśmy tutaj razem ostatni raz… Ale on był szczęśliwy – przecież go znałem…
Nadszedł czas – przyszło się pożegnać. Nieodwracalne. Wszyscy w domu zubożeliśmy. Tak się dzieje – sekundy życia więcej nikt sobie, ani innemu, nie doda. Nie mogę w intencji mojego czworonożnego przyjaciela się modlić – to się nie godzi, choć Stworzenie Boże. Myślę jednak, że Pan Bóg nie będzie się na mnie gniewał, jak poproszę, że gdy i mi przyjdzie się nad ziemią pochylić, i się nią przykryć, to prosić będę, by cHannibaLla posłał na ten mój ostatni, jedynie Bogu wiadomy spacer. Byśmy się tam… gdzieś tam prowadzili – pan i jego pies, który tyle nauczył swojego właściciela. I wszystkim nam facetom życzę byśmy mogli tak iść – z determinacją, choć lat ubyło, uporem, choć zmęczeni, ale dalej… zakochani. Zakochani w ludziach, otaczającym nas świecie i w sprawach, które warte są … życia. Salut Panowie! Z Panem Bogiem.
Nie zawiodłam się czytając ten wspaniały poruszający do głębi serca komentarz o przyjaźni człowieka z ukochanym psem.Tam gdzie teraz jest jego dusza jest mu dobrze, patrząc z góry na swojego towarzysza.