Przyjaciele z prawdziwego zdarzenia
Przyjaźnię się z rybnickimi Romami. Powodów jest wiele, lecz ja wymienię dwa.
Po pierwsze coś (prawie pewne zjawisko), co całą sobą zaprezentowała osiemnastoletnia Bianka – w jej małym pokoju nie znajdziesz plakatów charakteryzujących nastolatków, ale zobaczysz pocztówki i plakaty z Rybnika. Pełno tam wizerunków Świętego Antoniego – patrona naszego miasta. Uważa się to dziecko po prostu za rodowitą rybniczankę. I tak jest w istocie, bo u nas się urodziła, a jej rodzina niemal w całości wielopokoleniowo tutaj osiadła. Po drugie jedzenie. Zaprosili mnie kiedyś do siebie w rodzinne swoje strony w okolice Fogarasz, i miałem możliwość wysoko w górach, w towarzystwie rumuńskich drwali zjeść danie z czegoś, co oni nazywają disk. To była baranina z domieszką wszystkiego, co akurat w górskim lesie było pod ręką. Żadna, powtórzę: żadna, nawet pięciogwiazdkowa restauracja nie zaoferuje takiego dania jakie mi przyszło spożywać…
I szczera prostota tych ludzi – bezcenne! Bo nam w kulturze Zachodu, obecnie spacyfikowanym wszechobecną konsumpcją, szczerość w większości spowszedniała, a oni to jeszcze kultywują. Na przykład codzienne wieczorne spotkania, na których opowiadają sobie jak minął im dzień. Lub też pogrzeby, utratę bliskich, którą autentycznie przeżywają, a my jakby coraz mniej i wydaje się, że już od sztancy śmierć nam spowszedniała jak wszystkie produkty dostępne od ręki… Poprosiła mnie kiedyś Maria – matka osiemnastoletniej Bianki – by pojechać z nimi po używane meble kuchenne zakupione wcześniej na jednym z portali aukcyjnych. Nie będę wymieniał nazwy miasta – po co gańba robić. Nadmienię jedynie, że blisko – na Śląsku. Meble były w stanie strasznym: brud wżarty w każdy zakątek, ciężki do wyszorowania, tłusty, bo po starym oleju. Gdybym miał teraz generalizować, to musiałbym po wszystkich polskich gospodyniach domowych pojechać, że nigdy nie tknęły swej kuchni szmatką. Maria tak stała obok mojej przyczepki, gdyśmy z Semim – jej mężem – te meble znosili,. I w tej rumuńskiej kiecy do kostek, kolorowej i tandetnej, sprokurowała taką oto wypowiedź:
W Rybniku to jakoś fajnie. Ludzie są fajni. A tutaj to jakby same gorole…
I to chyba wszystko, co mam dziś do powiedzenia w kwestiach tolerancji, ksenofobii, szowinizmu, nacjonalizmu, rasizmu oraz tych wszystkich modnych określeń, których nie wiedzieć czemu obecnie z lubością używa się pisanych wielką literą. Dobrego tygodnia!
Bardzo pięknie napisane człowieka nie ocenia się po wyglądzie,zachowaniu, skąd pochodzi.Ludzie są prędcy do wyciągania pochopnych wniosków i osądzania, ale nie tak szybcy do korygowania samych siebie .