Rybnickie odpusty
Kult św. Antoniego jest w mojej rodzinie powszechnie znany. To mojej znanej już Czytelnikom babci Annie i oczywiście moim rodzicom zawdzięczam umiłowanie tego świętego.
Prócz niedzielnej mszy moi dziadkowie i rodzice, a także ja z rodzeństwem często uczestniczyliśmy w nabożeństwach wtorkowych. Jasne, w trakcie roku szkolnego nie, bo lekcje. Inaczej działo się w wakacje. Mogliśmy długo bawić się na podwórku, wiadomo jasno, ciepło i ta beztroska, że nie trzeba rano wstawać do szkoły. Jednak w poniedziałki wiedzieliśmy, że należy położyć się wcześniej spać, bo rano była już pobudka o 6:30. Śniadanie, ubrać się i do kościoła na 8:00. Nie mieliśmy łatwo, ponieważ jedyny kierowca – czyli mój tato – był w pracy, a do przystanku autobusowego był spory kawałek (z ul. Brzezińskiej do przystanku na tzw. tartaku, dla współczesnych wyjaśnię: od obecnego salonu Volkswagena okolic Lidla, sami oceńcie czy to było daleko). Uczestnicząc wpierw we mszy świętej a potem w nabożeństwie szybko nauczyliśmy się pieśni do św. Antoniego. Najbardziej zawsze lubiłam: Gdy pomocy szukasz…
A potem przychodził czerwiec i odpust. Jako dziecko cieszyłam się, bo bombony, balon, obowiązkowy pierścionek, a bracia musieli postrzelać korkami. Procesja z figurą to było zawsze piękne przeżycie, pieśni ku czci Antoniego, dużo kapłanów, zawsze ta ciekawość kto przyjedzie z dawnych kapelonków i oczywiście kto wygłosi kazania odpustowe. I tu znów garstka opowieści z mojej rodziny z tego czasu. Starsi rybniczanie pamiętają ks. Konrada Szwedę, który wiele razy gościł jako odpustowy kaznodzieja. Ja nie miałam okazji tego słyszeć, ale wiem, że mówił bardzo emocjonalnie. Moja ciocia wspomina, że podczas jednego z takich kazań zauważyła jak jej nastoletnia córka chichocze wraz ze swoją kuzynką. Oj już ciocia układała co im powie po mszy. Patrzy, a one za chwilę płaczą. Taki rollercoaster uczuć podczas jednego kazania.
Wiadomo było, że na odpust rybniczanka musiała się elegancko wyszykować. Najlepiej coś nowego: no bo gdzie tak dużo ludzi mnie zobaczy jak nie w kościele. Wspomniana już ciocia ubrała się jak dama; sukienka, szpilki, pomalowane paznokcie, kapelusz na głowie. Usiadła w pierwszych ławkach. Zaczęło się kazanie. Tuż nad jej głową, na ambonie ks. Szweda zaczął krytykować współczesną modę… Ciocia wspominała, że przesiedziała chowając krwisto pomalowane paznokcie i naciągając sukienkę na kolana. Podczas innego odpustu brat mojej babci Norbert przybył jak zawsze do kościoła do sumę odpustową. Siedzi w ławce z żoną (ciocia też nazywała się Anna) i nagle mówi, że musi iść przecież do spowiedzi. Ustawił się w kolejce, następnie klęka i… rozpoznaje swojego kolegę z podwórka. Toż to Konrad!
A Norbert, toś Ty je? Co co u Ciebie? Jo je na odpuście, potym do siostry ida na ôbiod.
Taki krótki dialog się wywiązał, ale kolega nie był skory wyspowiadać dawnego kompana podwórkowych zabaw. Poradził iść do konfesjonału obok. Jednak jeszcze chwilę pogadali, po czym dla niepoznaki spowiednik odpukał, penitent opuścił miejsce (być może Norbert nawet ucałował stułę wedle tamtejszych zwyczajów) i udał się do konfesjonału obok. W ławce przerażona Anna widząc tę dość oryginalną scenę, a znając swojego męża dowcipnisia (był on człowiekiem wesołym i robiącym kawały) wyobrażała sobie, co on znowu nawywijał. Po chwili spowiedź w konfesjonale nr 2 odbyła się już normalnie, zadowolony i rozgrzeszony Norbert wrócił do ławki tłumacząc że za pierwszym razem nie, bo Konrad tam siedzioł.
Na pewno wielu rybniczan ma wspaniałe wspomnienia z antoniczkowych odpustów, od lat szukam osób które chciałaby się podzielić faktami czy nawet zdjęciami z tamtych czasów. Smutne jest to, że coraz mniej jest tych ludzi, a warto ocalić piękny rozdział w historii naszego miasta, któremu patronuje św. Antoni.