Rybnik – miasto wariatów
Ciężko uwierzyć, że największe pogo na świecie było w Rybniku!
Tak, mieliśmy największe pogo. Najbardziej intensywne, niemal śmiertelne. I wcale nie odbyło się ani w Londynie, ani w polskim Jarocinie, ani na żadnym koncercie punkowym, lecz na schodach Teatru Ziemi Rybnickiej, gdy czterech moich znajomych uciekało przed radiowozem milicji obywatelskiej puszczając się na pichę tymi stromymi schodami w dół Małym Fiatem 126p. Oni przeżyli, milicjanci fiacika nie dogonili. I tak sobie myślę, że na modłę tych wszystkich sowieckich czołgów-wyzwolicieli rozsianych kiedyś po polskich miastach, to ten Maluch powinien sobie stać na betonowym cokole naprzeciw rybnickiej komendy…
…Rybniczanom trudno zdobyć pieniądze i zrobić karierę, gdyż zawsze byli dyskryminowani. Dajmy na ten przykład choćby pola namiotowe. Był w latach osiemdziesiątych taki największy w Europie kołchoz namiotowy – Sopot Kamienny Potok, gdzie jak który przyjeżdżał wraz z ekipą kolegów i choćby jeden z nich w legitymacji lub dowodzie osobistym miał wpisane miejsce zameldowania Rybnik, to znudzona pani w recepcji nagle się ożywiała i krzykiem kierowała:
Pole numer 5!
A te z kolei było na uboczu od innych, izolowane, czyli w bezpiecznej odległości od reszty. Naturalnie było ogrodzone. I trudno się dziwić, bo było wiele (jeżeli nie większość) przypadków, że chłopaki, którzy nigdy morza nie widzieli, nigdy też go nie zobaczyli, gdyż cała turystyka ograniczała się do sklepu, a potem zalegania pod namiotem. W sklepie zresztą też niezłe jaja:
-Trzi żymły prosza.
-Czego?!
-Trzi żymły!!
No i bułek nie zjadł podczas pobytu. Nigdy nie potrafił się ze sprzedawczynią dogadać…
…w rockowym i tolerancyjnym Jarocinie analogiczna sytuacja jak w reszcie kraju – załoga rybnicka zawsze była na cenzurowanym. To o naszą zaradność i kreatywność chodzi oraz jej przez pozostałych załogantów pozazdroszczenie. Tam na festiwalu obowiązywała prohibicja w samym mieście oraz w promieniu pięćdziesięciu kilometrów wokół niego. No dobra… obowiązywała. Ale nie rybniczan – bania od świtu do zmierzchu. Wspomnę jedynie jak nas w Krotoszynie (około 30 km od Jarocina) żony zawodowych trepów goniły, bo miały pranie rozwieszone na… lontach do odpalania trotylu. A nam się akurat przy piwku ze spirytusem nudziło. No i podpalaliśmy te lonty. Fajna zabawa. Choć przyznać trzeba, żeśmy odrobinę radzieckiej myśli wojskowej nie doceniali, bo te lonty przepołowiały pranie żon trepów na pół.
Rybnicka załoga była charakterystyczna, bo jako jedyni mieliśmy na glanc wyczyszczone buty (pomysł i moda wprowadzone przez Zimę). I potem mundurowe żony ze swymi mundurowymi mężami przyjechały do Jarocina śledztwo robić spoglądając intensywnie na glany.
Ja bym tu musiał pisać godzinami, więc wspomnę jedynie jeden koncert w Ćwieku, który w annałach rocka zapisał się pod nazwą Gaz Rock. Dlaczego? Bo skinheadzi z zaprzyjaźnionego Wodzisławia odpalili w tym niewielkim klubie gaz bojowy. Kto pamięta Ćwiek ten wie, że były tam ogromne szyby osadzone pomiędzy cieniutkimi framugami. Siuszkin bohater obwinął rękę swetrem i rozwalił taką szybę by ludzie mogli uciec (drzwi były zamknięte na kłódkę od wewnątrz, a Jasiu bramkarz nie potrafił otworzyć). No i strzaskał tę szybę czym gościowi obok zaimponował (koleś z Wodzisławia). Tamten więc obwinął sobie rękę szalikiem coby numer powtórzyć i centralnie dupnął w tę cieniutką, ale fest metalową framugę. I rękę na miejscu złamał. To przy grozie sytuacji nawet lekarze z pogotowia leżeli ze śmiechu. Gwiazdą wieczoru był T.Love, my – ThePartament – grać mieliśmy jako support. No więc jak żeśmy nie pograli, to poszliśmy na wódkę (proste). Wspomniany Siuszkin miał kawalerskie. To dziwna była impreza, bo chlaliśmy gorzałę i płakali (gaz był bojowy, kradziony z poligonu – mocna rzecz). Poszliśmy do mnie, bo miałem wolną chatę, ale mi własna Mama numer zrobiła – wróciła dzień wcześniej. Fajny widok: gwiazdy rocka uciekające przed wkurzoną Panią Mecenas Irenką. Zapytajcie zresztą Muńka – może się przyzna…
A jak już wspominam kawalerskie, to wspomnę może i swoje. Wspomnienie jednak krótkie, bo tam naprawdę imprezowali obecnie najbardziej zacni obywatele Miasta Rybnik. I powiem jedynie tak… nie jest prawdą jakoby dopiero teraz doszło do rozbiórki Hotelu Diament w Jastrzębiu Zdroju (w 1990 roku najbardziej eksluziw w regionie). Po tamtej imprezie, gdzie część wjechała do recepcji na motorach (ciekawi byli czy rozsuwane automatycznie drzwi zdążą się otworzyć) pozostały do generalnego remontu najwyższe – VII i VIII – piętra…
No i winda … biedna winda. Ech czasy! Minione. Pisać by tu stutomową encyklopedię szaleństwa… Rybnik – Miasto Wariatów
P.S. Na zdjęciu:
Od prawej – sp Mamuth, Siuszkin, ja, w tyle Kobra (jedliśmy tort bez używania sztućcy i rąk – dziobaliśmy jak kury – z jakieś wygranej na „zetesempowskim” spędzie thrash metalowej płyty).
Dziękuję za ciekawy artykuł, pozdrawiam serdecznie 🙂