Tego nikt nie mógł przeżyć. 9 maja 1987 r.
Słoneczna majowa sobota nie jest piękna dla Janiny Szulc. Ma lecieć do USA, ale celnicy dokopali się do dwóch futer, których nie zgłosiła do oclenia. Sprawę trzeba wyjaśnić. Robi się bardzo nieprzyjemnie
Miało być bajecznie. Janina miała lecieć do Stanów Zjednoczonych, ale spóźniła się nieco i zamiast do odprawy celnej poszła prosto do bramki z napisem Nic do oclenia. Niestety czujni funkcjonariusze poprosili ją do kontroli. Tłumaczenia, że nie wiedziała o obowiązku zgłoszenia futer są przyjęte do wiadomości, ale formalności przeciągają się. Samolot nie czeka i pani Janina nie wylatuje do USA. Jest wściekła. Nie ma pojęcia, że jutro o tej porze będzie błogosławić drobiazgowych celników i wręczy im bukiet kwiatów.
Samolot Ił 62M Tadeusz Kościuszko startuje z warszawskiego lotniska na Okęciu o godzinie 10:17. Będzie się wznosił do poziomu 10000 metrów, który ma osiągnąć kilka minut przed godziną 11:00. Nigdy to jednak nie nastąpi. W 23 minuty po starcie, o 10:40, w kabinie pilotów dzwoni alarm informujący o rozhermetyzowaniu kadłuba i wyłączeniu automatycznego pilota. Samolot jest w tej chwili na wysokości 8200 metrów. Załoga stwierdza, że przestały działać dwa z czterech silników Iła. A załoga jest nie byle jaka. Przewodzi jej kapitan Zygmunt Pawlaczyk. Ma 59 lat i od roku 1955 jest cywilnym pilotem LOT. Wylatał niemal 20000 godzin, Iły zna jak własną kieszeń, był na nich w powietrzu 3725 godzin. Drugi pilot – Leopold Karcher – 2357 godzin. Potężne doświadczenie. Teraz decydują o awaryjnym lądowaniu. Informują kontrolę zbliżania na Okęciu, że będą zlewać paliwo, zniżają się do poziomu 4000 metrów i wracają do Warszawy. Opanowany jest także pożar w tylnej części kadłuba. Tak przynajmniej sądzą, ale nie wiedzą, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. A faktycznie pożar dalej szaleje, oprócz dwóch silników uszkodzeniu uległ system sterowania wysokości i przewody elektryczne. Większość systemów kontrolnych nie działa. Jest też pierwsza ofiara – stewardesa Hanna Chęcińska, która znalazła się w rejonie objętym pożarem. Trzydziestosześcioletniej kobiety nikt już nigdy więcej ani żywej, ani martwej nie zobaczy. Po szeroko zakrojonych poszukiwaniach będzie można tylko przypuszczać, że spopielone w pożarze ciało zostało rozrzucone na potężnym obszarze.
Sytuacja zaognia się – i w przenośni, i dosłownie. Tuż przed 10:50 rozlega się odgłos kolejnej eksplozji. Piloci są zdeterminowani i nie chcą już czekać na dotarcie do Warszawy. Mają zamiar lądować na najbliższym lotnisku. Jest to wojskowy obiekt w Modlinie.
Kościuszko: Powiedz, niech nas na Modlin skierują. I to szybko. Ster nam nie działa. W ster wysokości musiało coś uderzyć. Tak, uderzenie takie jak cholera! Halo, Warszawa?! No niech pan coś zrobi, bo przecież jesteśmy w sytuacji naprawdę przymusowej. No! Maksymalnie szybko musimy siadać.
Kontrola: Wszystko będzie załatwione. Jeszcze się tam z wojskiem dogadują.
Kościuszko: Szybko! Eksplozja była na silniku! Prawdopodobnie jest dziura w kadłubie, ale i z tyłu samolotu. Eksplozja na silniku. Dobra! Ale o Jezu?!
Kontrola: Macie zgodę na Modlin.
Tyle tylko, że lotnisko w Modlinie nie jest przygotowane na przyjęcie tak dużego samolotu z tak potężną awarią i piloci mają tego świadomość. Sytuacja trochę się uspokaja, bo pompy zrzucające paliwo – choć opornie – ale jednak działają. Działa też ocalały trymer, czyli ster pomocniczy. I – co najważniejsze – pracują dwa silniki. Załoga decyduje się jednak na powrót do Warszawy. Mija 11:00. Ale po kilku minutach, o 11:08, rozlega się w kabinie kolejny alarm.
Kościuszko: Pożar mamy!
Kontrola: Palicie się?
Kościuszko: – Chyba tak! Gdzie jest lotnisko? W którym miejscu? Siadamy z pożarem. Jest w bagażniku. Ale gdzie jesteśmy kurde mol! No?
Kontrola: W lewo kurs 0-9-0.
Kościuszko: My chcemy kręcić. Chcemy właśnie.
Kontrola: Kręćcie, kręćcie na 3-6-0. W tej chwili macie około 12 kilometrów do pasa.
Jest godzina 11:11.
Kościuszko: Zrobimy wszystko, co możemy.
Kontrola: Zrozumiałem. W lewo kurs 3-2-0.
Kościuszko: Ok.
Kontrola: Przeszliście na prawą stronę osi pasa, a dalej w lewo, kurs 3-0-0.
Godzina 11:12. Czterokrotna próba włączenia radiostacji na pokładzie samolotu i bardzo wyraźny głos:
Do widzenia! Cześć! Giniemy…!
Pilot helikoptera kierujący akcją ratunkową po wzbiciu się w powietrze i zlustrowaniu miejsca katastrofy powiedział tylko w eter, że tego nikt nie mógł przeżyć…
Kościuszce do pasa startowego zabrakło około 6 kilometrów.