Tragedia, którą chciano ukryć. 70 lat temu w kopalni „Sośnica” zginęło 42 górników

30 maja 1955 roku w kopalni Sośnica w Gliwicach doszło do jednej z największych katastrof górniczych w powojennej Polsce
W wyniku pożaru, który wybuchł pod ziemią, życie straciło aż 42 górników. Władze PRL, dbające o obraz wydajnego i bezpiecznego przemysłu węglowego, starały się tragedię zatuszować.
Zginęło tak wielu, że państwo musiało zorganizować zakup trumien w różnych zakładach pogrzebowych, by nie wzbudzić podejrzeń. Oficjalna wersja była lakoniczna. W rzeczywistości to, co wydarzyło się pod ziemią, było dramatem wynikającym z szeregu zaniedbań, presji politycznej i braku odpowiednich procedur.
Praca ponad wszystko – nawet ponad życie
Tuż po II wojnie światowej władze PRL stawiały na maksymalne wydobycie węgla. Ludzie i ich bezpieczeństwo mieli mniejsze znaczenie. Jak wspomina Jan Woźniak, kustosz Izby Tradycji KWK Sośnica i były górnik, w kopalniach pracowali wtedy często niewyszkoleni robotnicy, kobiety, dzieci, a nawet przymusowi pracownicy specjalni. Wśród ofiar pożaru z 1955 roku byli nastolatkowie – najmłodszy z nich miał zaledwie 17 lat.
W 1945 roku kilkadziesiąt tysięcy doświadczonych śląskich górników wywieziono do obozów pracy w ZSRR. Zastąpili ich ludzie bez przygotowania – były przypadki, że pod ziemią pracowali 15- i 16-letni chłopcy. Uczyli się zawodu w trakcie pracy i wielu z nich przypłaciło to życiem.
Plan najważniejszy. Bezpieczeństwo? Tylko na papierze
Choć w oficjalnych raportach władze chwaliły się rosnącymi nakładami na poprawę warunków pracy (273 mln zł w 1955 roku), rzeczywistość wyglądała inaczej, a wykonywanie planów za wszelką cenę powodowało często łamanie zasad i warunków bezpiecznej pracy. W wydanej w PRL książce Historia górnictwa węglowego w Polsce Ludowej Jerzy Jaros przyznawał:
Kierownictwo resortu górnictwa oraz Związek Zawodowy Górników przez długi okres nie poświęcały należytej uwagi zagadnieniom bezpieczeństwa pracy w kopalniach.
Według statystyk z 1954 roku, w przeliczeniu na milion ton wydobytego węgla ginęło w Polsce więcej górników niż we Francji czy Belgii. Rok przed katastrofą w Sośnicy zginęło aż 585 ludzi.
Tragedia w komorze narzędziowej
30 maja 1955 r. pożar wybuchł w komorze narzędziowej. Bezpośrednia przyczyna nie jest znana. Mówi się o zaprószeniu ognia przez papierosa lub o lampie karbidowej z otwartym płomieniem. W komorze znajdowały się też łatwopalne przedmioty, co mogło przyczynić się do szybkiego rozprzestrzenienia ognia.
Pożar objął chodniki na poziomach 460 i 550 metrów. Problemem była wadliwa wentylacja – wskutek zacieśnienia chodnika wentylacyjnego konieczne było dostarczanie sprężonego powietrza przez rurociągi. To rozwiązanie awaryjne miało jednak tragiczne skutki – powietrze podsycało pożar.
Walka o życie 550 metrów pod ziemią
Pierwszy dym zauważyli pracownicy odstawy węgla. Jeden z nich pobiegł zawiadomić dyspozytora, drugi ostrzegał kolegów. Część górników zdołano uratować z poziomu 460 m. Niestety, 41 pracowników z poziomu 550 m, pod nadzorem sztygara Władysława Kosińskiego, nie miało tyle szczęścia.
Sztygar zebrał 34 górników w ślepej pochylni i zbudował prowizoryczną tamę z desek, kamieni i ubrań. Sprężone powietrze utrzymywało nadciśnienie, które przez chwilę chroniło ludzi przed trującymi gazami. Niestety, ogień i dym z czasem dotarły również tam.
Ofiary wśród ratowników
Do akcji ratowniczej skierowano zastęp z poziomu 550 m. Pomimo aparatów oddechowych, pięciu ratowników doznało udaru cieplnego. Dwóch – sztygarzy Kluczny i Staszkiewicz – zginęło. Pozostali zostali ocaleni przez drugi zastęp. Problemem był brak stosowania obowiązkowego wówczas sznura łączącego członków ekipy – to mogło zwiększyć szanse na skuteczne wycofanie się.
Pożar był tak intensywny, że spłonęła drewniana obudowa chodnika, co doprowadziło do częściowego zawalenia i uszkodzenia rurociągu. Wypływające z niego powietrze zamiast pomagać – jeszcze bardziej rozniecało ogień.
Tylko nie rozgłaszać
Władze PRL nie chciały dopuścić do rozgłosu. Nie tylko nie informowano opinii publicznej, ale wręcz starano się zacierać ślady. Trumny kupowano pojedynczo w różnych zakładach pogrzebowych, aby nikt nie domyślił się skali tragedii.
Winnych szukano wśród osób odpowiedzialnych za prowadzenie akcji ratowniczej i nadzór górniczy, ale systemowych przyczyn katastrofy – w tym nadmiernej presji politycznej i braku inwestycji w realne bezpieczeństwo – oficjalnie nie podjęto.
Pamięć o zmarłych
Dziś, 70 lat po tamtych wydarzeniach, pamięć o ofiarach katastrofy w Sośnicy jest żywa głównie dzięki lokalnym inicjatywom. Tragiczny los 42 górników to nie tylko historia konkretnej kopalni, ale także przestroga – o tym, co się dzieje, gdy życie ludzkie zostaje podporządkowane planom, normom i polityce.