Rocznica tragedii w szpitalu
Śmierć Anny B. została przez lokalne i regionalne media w zasadzie przemilczana. Po niemal roku wracamy do tej sprawy.
O szczegółach tej bulwersującej sprawy mówi nam nasz informator – jeden z pracowników rybnickiego szpitala.
Przypomnijmy: Anna B. trafiła na szpitalny oddział ratunkowy w Orzepowicach z bólem w okolicy serca. Z powodu dużego obłożenia położono ją na łóżku na korytarzu. Szpital bronił się przed zarzutami mówiąc, że pacjentka była podłączona do monitora.
O fakcie, że pacjentka oczekiwała na korytarzu SOR na wynik testu PCR dowiedzieliśmy się już podczas posiedzenia poselskiej komisji Norymberga 2.0. W czasie posiedzenia komisji ustalono, że opieka nad pacjentką znacząco odbiegała od przyjętych standardów, co mogło już na tym etapie skutkować bezpośednim zagrożeniem dla życia i zdrowia pani Anny. A fakt, iż była podłączona do monitora EKG w tym przypadku nie miał żadnego znaczenia, gdyż brakowało na korytarzu kompetentej osoby nadzorującej pracę jej serca widoczną na monitorze. Dochodzenie komisji wykazało, że Pacjentki nie przyjęto na oddział kardiologiczny, bo nie była zaszczepiona, a wewnętrzne zarządzenie dyrekcji szpitala mówiło, że w takim wypadku trzeba wykonać test na obecność koronawirusa. To zarządzenie później sfałszowano w bardzo nieudolny sposób, co zostało pokazane i utrwalone w czasie trwania telekonferencji pomiędzy dyrekcją szpitala a członkami komisji. Po posiedzeniu komisji wszystkie oryginalne zarządzenia nr 70 w wersji papierowej zostały usunięte z oddziałów i pozostał przerobiony dokument, mówiący, że lekarz dyżurny może zdecydować o przyjęciu na oddział bez oczekiwania na wynik testu. Ale wersja pierwotna mówiła wyraźnie, że do czasu uzyskania ujemnego wyniku testu PCR nie wolno przyjąć pacjenta na oddział szpitalny poza SOR. Dotyczyło to osób, które nie były zaszczepione i nie był ozdrowieńcami.
Redakcji portalu ROW.info.pl udało się dotrzeć do pierwotnej wersji dokumentu, która zresztą została także udostępniona członkom komisji poselskiej Norymberga 2.0. Poniżej prezentujemy zarządzenie nr 70 dyrekcji Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku mówiące wyraźnie, że pacjenta – nawet w stanie nagłym – można przyjąć do szpitala dopiero po uzyskaniu negatywnego wyniku testu na obecność koronawirusa.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wynik testu można było mieć w ciągu kilkudziesięciu minut na miejscu w szpitalu wykorzystując sprzęt, który został w większości sfinansowany przez rybnicki samorząd. Dlaczego tak się nie stało?
Można było mieć wyniki dość szybko u nas, na miejscu. Tyle tylko, że odczynniki było droższe, niż badanie w Gyncentrum. Dyrekcja nie płaciła za nie, bo rzekomo nie było pieniędzy (na wysokie dodatki covidowe dla lekarzy jakoś środki się znalazły). Firma dostarczająca odczynniki w końcu odmówiła dostaw bez uregulowania płatności i pozostało już tylko korzystanie z usług Gyncentrum. Dodatkowo z tego co wiemy laboratorium to otrzymało sporą dotację na zakup sprzętu do testów PCR, dzięki której – jak łatwo się domyślić – mogło oferować ceny najniższe na rynku. Od tego momentu co jakiś czas ze szpitala wyjeżdżał kurier do Sosnowca. Tyle tylko, że zajmowało to o wiele więcej czasu. A z dokumentów, które dotarły do członków komisji wynikało, że parametry życiowe pacjentki oraz wyniki badań laboratoryjnych wskazywały na pilną potrzebę pogłębienia diagnostyki, choćby o badanie UKG serca, które bezsprzecznie umożliwiłyby szybsze postawienie prawidłowej diagnozy. Dyrekcja odpiera zarzuty mówiąc, że pacjentka była konsultowana kardiologicznie. Pytanie: dlaczego w czasie konsultacji kardiolog nie wykonał tego badania lub nie zlecił innych równoważnych badań – na przykład tomografii komputerowej? Podejrzenia budzi również fakt, że w karcie wypisowej nie ma żadnego wpisu z konsultacji kardiologicznej z podpisem lekarza kardiologa. Jest tylko wzmianka w epikryzie (czyli opisie procesu leczenia) przez lekarza dyżurnego.
Gdy w końcu po kilku godzinach oczekiwania, około 23:00, Anna B. została przyjęta i zbadana w oddziale kardiologii, zdiagnozowano u niej rozwarstwiającego się tętniaka aorty. Lekarze zdecydowali o konieczności pilnego transportu do kliniki w Katowicach-Ochojcu.
Z czasem wyszły na jaw kolejne niepokojące fakty związane ze śmiercią pani Anny, gdyż z relacji innych świadków wiemy, że firma, która miała podpisaną umowę ze szpitalem na transport chorych była w stanie zapewnić karetkę dopiero następnego dnia o 7:00 rano. Sprawiło to, że organizacja pilnego transportu wydłużyła się o kilkadziesiąt minut.
W końcu udało się cudem załatwić karetkę z innej prywatnej firmy, która niestety była w stanie zapewnić tylko ambulans z załogą dwuosobową – kierowcą i ratownikiem – co zdaniem naszego rozmówcy było nieadekwatnym do stanu zdrowia pacjentki sposobem transportu..
Pacjentka w tak poważnym stanie powinna być transportowana pod nadzorem lekarza. Szpital powinien to zapewnić, mieć odpowiednie zapisy w umowie. Tego zabrakło. Niestety w drodze do Katowic doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimacja podjęta w karetce i kontynuowana przez zespół w Ochojcu nie powiodła się. Pacjentka nie przeżyła.
Można powiedzieć, że nie przeżyła procedur. Oczywiście zwróciliśmy się z zapytaniem do prokuratury okręgowej w Katowicach z prośbą o informację dot. wyników śledztwa. Do tej sprawy będziemy jeszcze z pewnością wracać.
Jeden komentarz