Życie niewarte życia. Zagłada pacjentów rybnickiego szpitala.
Jedna z najciemniejszych kart w historii Rybnika. Śmierć tysięcy ludzi.
Gdy w roku 1939 Niemcy wkroczyli do Rybnika akcja uśmiercania ludzi chorych psychicznie i niepełnosprawnych intelektualnie trwała już w III Rzeszy od kilku miesięcy. Działo się to w ramach Akcji T4 (nazwa wzięła się od adresu biura koordynującego akcję, które znajdowało się przy Tiergartenstraße 4). Początkowo ograniczono się do zabijania chorych noworodków. Prawdopodobnym impulsem była tzw. sprawa dziecka Kretschmara. Pod koniec roku 1938 lub na początku 1939 do kancelarii Adolfa Hitlera wpłynął list, w którym niejaki Kretschmar (ojciec niemowlęcia) pisał o swoim dziecku:
Urodziło się z niedorozwojem jednej stopy, było pozbawione jednego przedramienia, ślepe i z wrodzonym idiotyzmem. Jeśli to możliwe, to proszę, aby temu dziecku udzielono łaski śmierci tak, by je usunąć.
Hitler polecił swemu osobistemu lekarzowi doktorowi Karlowi Brandtowi, aby ten zbadał dziecko i – po potwierdzeniu informacji z listu – zabił je. Tak się też stało. Dziecku prawdopodobnie podano śmiertelny zastrzyk. Hitler polecił szefowi swojej kancelarii, by w przyszłości z podobnymi przypadkami postępować tak samo. Już 18 sierpnia 1939 roku wydano w tej sprawie tajne zarządzenie.
Akuszerka, która pomagała przy narodzinach dziecka – także w przypadku, gdy wezwano na poród lekarza – składa meldunek we właściwym dla miejsca urodzenia dziecka urzędzie zdrowia […] jeśli zachodzi podejrzenie, że nowo narodzone dziecko jest dotknięte następującymi ciężkimi wrodzonymi wadami:
1) idiotyzm oraz mongolizm (zwłaszcza przypadki związane ze ślepotą i głuchotą),
2) małogłowie (nieproporcjonalnie małe wymiary głowy, zwłaszcza części mózgowej czaszki),
3) wodogłowie wysokiego bądź zaawansowanego stopnia,
4) ułomności wszelkiego rodzaju, a w szczególności brak całych kończyn, ciężkie rozszczepienia głowy i kręgosłupa itd.,
5) porażenia włącznie z chorobą Little’a.
[…] Akuszerka otrzymuje za swój nakład pracy rekompensatę w wysokości 2 marek
Jednym z głównych wykonawców i animatorów całej akcji mordowania dzieci był pochodzący z Rybnika doktor Ernst Buchalik (urodził się w roku 1905; po przyłączeniu Rybnika do Polski praktykował w Zabrzu i w Toszku).
Już jesienią 1939 roku akcję rozszerzono na pacjentów szpitali psychiatrycznych. Używano wobec nich określenia, że ich życie jest niewarte życia (niem. Lebensunwertes Leben), że nie mają prawa żyć i należy ich uśmiercić dla dobra społeczeństwa. Mordowano ich na różne sposoby: stosowano zastrzyki trucizny, uśmiercano w mobilnych i stacjonarnych komorach gazowych, rozstrzeliwano i duszono za pomocą tlenku węgla. Z zachowanej dokumentacji wynika, że w Rybniku w lutym 1940 roku akcja już trwała. SS poleciło, by zacząć od rozwiązania problemu Żydów. Niemal cały personel szpitala został wymieniono na rdzennie niemiecki, ale część miejscowych pozostawiono. Pacjentów traktowano w sposób całkowicie nieludzki. Przeprowadzano na nich eksperymenty medyczne, głodzono, bito, kaleczono, celowo zarażano gruźlicą i aplikowano nieznane medykamenty powodując śmierć w męczarniach. Akcję wstrzymano w roku 1941 po głośnym kazaniu kardynała Clemensa Augusta von Galena, biskupa Münsteru zwanego z racji odważnych wypowiedzi antynazistowskich Lwem z Münsteru:
Biada ludowi Niemiec, gdzie zabija się niewinnych, a ich mordercy pozostają bezkarni. […] Nie mamy do czynienia z maszynami, końmi i krowami, których jedyny cel polega na służeniu ludzkości, wytwarzaniu dóbr dla człowieka. Maszyny można złomować, a zwierzęta zaprowadzić do rzeźni, kiedy nie spełniają już swoich funkcji. Nie, mamy do czynienia z ludzkimi istotami, naszymi bliźnimi, naszymi braćmi i siostrami. Z biednymi chorymi ludźmi – jeśli chcecie: ludźmi nieproduktywnymi. Ale czy utracili oni prawo do życia? Czy wy i ja sam mamy prawo żyć tylko tak długo, jak długo jesteśmy użyteczni, dopóki inni uznają nas za takich?
Działania w ramach akcji T4 wznowiono w roku 1942 zalecając stosowanie specjalnej diety, czyli w praktyce doprowadzanie do śmierci głodowej. Przykładowo pacjentom podawano przez kilka-kilkanaście tygodni wyłącznie rozgotowane warzywa (nazywano to dietą beztłuszczową). Dodatkowo do Rybnika przyjeżdżali obozowi lekarze z Auschwitz i przeprowadzali zbrodnicze eksperymenty. Oblicza się, że w Rybniku w latach 1940-1945 na skutek tych morderczych działań życie straciło co najmniej 3000 pacjentów.
Drugi akt tej tragedii rozegrał się pod koniec stycznia 1945 roku, kiedy to niemiecki personel szpitala uciekł pozostawiając 1700 pacjentów wraz z garstką miejscowego personelu bez pożywienia i w nieogrzewanych pomieszczeniach. Wygłodzeni pacjenci wychodzili z terenu szpitala w poszukiwaniu jedzenia i przeważnie szybko ginęli od kul niemieckich lub sowieckich, ponieważ front stanął właśnie w okolicy ul. Gliwickiej. 26 stycznia 1945 roku Sowieci najpierw rozstrzelali 8 pacjentów ze szpitalnego folwarku na rybnickim Józefowcu, a następnie z zimną krwią dokonali masakry 40 pacjentów w orzepowickim oddziale rybnickiego psychiatryka. Mówiła o tym w swoich wspomnieniach mieszkanka Rybnickiej Kuźni – Otylia Nowak:
W 1945 roku zamieszkiwałam z moimi rodzicami Walentym i Gertrudą oraz rodzeństwem, tj. z siostrami Marią i Heleną oraz bratem Leonem w Rybnickiej Kuźni. Mieszkaliśmy w domu wybudowanym przez rodziców, który był położony około 200 metrów od znajdującego się tam filialnego oddziału zakładu psychiatrycznego w Rybniku. Pamiętam jak w styczniu 1945 roku od strony Gliwic w kierunku Rybnika zbliżała się Armia Czerwona. Mieszkańcy naszej wioski obawiali się nadejścia frontu. Toteż gdy usłyszeliśmy o zbliżających się wojskach radzieckich, kryliśmy się po piwnicach. Tak też uczyniła cała moja rodzina oraz lokatorka Gertruda Pieter, która mieszkała u nas wraz ze swoją rodziną. Nadszedł dzień 26 stycznia 1945 roku. Wieczorem ojciec mój opuścił piwnicę i wyszedł przed dom. Zobaczył, że pali się jego ojcowizna, należąc wtedy do jego brata Wiktora. Chciał tam iść, ale prosiliśmy ojca, by nigdzie się nie oddalał, w końcu dał się przekonać i powrócił do piwnicy, w które była cała jego rodzina. Nad ranem ktoś począł dobijać się do drzwi wejściowych. Ojciec pełen obaw poszedł otworzyć i po chwili wbiegł do piwnicy oszalały i zakrwawiony pielęgniarz z oddziału umysłowo chorych, pan Tkocz. Biegał po wszystkich kątach, chcąc się ukryć, i krzyczał, że Rusy do wszystkich strzelają, żeby się chować, bo i nas wystrzelają. Wpadliśmy w panikę, bo nie było innego schronienia i nie było gdzie uciekać. Jedyną nadzieją dla nas była Matka Boska Piekarska, której obraz mieliśmy w piwnicy, oraz gorąca modlitwa. Ojciec nasz przez całe życie pracował jako pielęgniarz w Śląskim Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku. Z pielęgniarzem Tkoczem (imienia nie pamiętam) znali się dobrze i dlatego szukał on ratunku w naszym domu. Pielęgniarz Tkocz powiedział ojcu, że żołnierze, którzy przyjechali czołgiem, przyszli do oddziału i zaczęli do wszystkich strzelać. On z grupą pacjentów uciekł do piwnicy, ale i tam dosięgły ich kule. Przy walony zabitymi udawał martwego i to go ocaliło. Był on jedynym, który przeżył tę masakrę. Pod osłoną ciemności udało mu się zbiec i resztę nocy spędził w naszym domu.
Wraz z 40 pacjentami zginęła pielęgniarka Edyta Goczoł, która stanęła w obronie chorych i odmówiła ich opuszczenia idąc wraz z nimi na śmierć. Podobnie postąpił pracownik szpitala niejaki Krywalski. Oboje zostali z pacjentami i oboje zamordowano.