Wiadomości

Jej dzieci i wywieziono na Pomorze. Dalszy ciąg wodzisławskiego dramatu

Pani Hannie odebrano troje dzieci i uniemożliwiono kontakt z nimi. Wracamy do lutowych wydarzeń z Wodzisławia

Pamiętacie, co wydarzyło się niecałe dwa miesiące temu na wodzisławskim Nowym Mieście? Jeśli nie, to chętnie Wam przypomnimy. Na ten temat obszernie pisaliśmy w materiale „Ty pęknięty kondomie”. Sąd odbiera dziecko matce i oddaje ojcu.

29 lutego po dzieci do mieszkania kobiety w Wodzisławiu Śląskim przyjechało kilkunastu (podobnie jak we wspomnianej sprawie małego Szymona) policjantów z wydziału do walki z przestępczością narkotykową (przy czym o narkotykach w tym domu nikt nigdy nie słyszał) i kilku kuratorów. Maleństwa zostały wyciągnięte z piwnicy, gdzie ze strachu schowały się razem ze swoją matką, czyli Hanną. W towarzystwie straszliwych krzyków i szamotaniny zostały odebrane mamie. Jedno z dzieci ze stresu zaczęło wymiotować. Hannę zamknięto w radiowozie i odwieziono do policyjnej izby zatrzymań – pisaliśmy wówczas

Zapytaliśmy Hannę R., jak w tej chwili wygląda sytuacja. Odpowiedź, którą nam przesłała niestety mrozi krew w żyłach.

Dzieci od 29.02 przebywają pod opieką ojca na pomorzu. Od tego też dnia nie mam z nimi kontaktu. Są przede mną ukrywane przez Marcina R. Moje prośby o dostęp do dziennika Librus czy Internetowego Konta Pacjenta są ignorowane przez ojca dzieci.
Dodatkowo były mąż złożył w Sądzie wniosek o kontakty dla mnie z kuratorem oraz złożył zawiadomienie na policji w Gdyni, w których stwierdza, że zdrowie i życie dzieci jest zagrożone, pod pretekstem nękania, prześladowania, atakowania SMS-ami (z treścią np.: przyjechałam na kontakt, chcę się spotkać z dziećmi), a przecież ja tylko realizuję postanowienie sądu w zakresie przysługującego mi kontaktu z dziećmi. W trakcie dwuletniego przewodu ojciec dzieci zarzekał się, że nie będzie utrudniał mi kontaktu z dziećmi, ja wykazywałam wielokrotnie wnioskami dowodowymi, że będzie wręcz odwrotnie. Sędzia M.Z. nie uwzględniła moich wniosków, a dzisiaj z przerażeniem patrzę, do czego doprowadziło postępowanie sędzi prowadzącej (ja do 29 lutego byłam rodzicem wiodącym, 4-letnia Rozalia trafiła w całkowicie obce środowisko, a cała trójka nigdy tam nie spała…
Złożyłam do sprawy zeznania na policji, przedstawiając szereg dowodów potwierdzających, że przychodzę tylko w godzinach, w których mam wyznaczony kontakt, podejmuję dwie próby spotkania się z dziećmi w odstępie czasowym ok. 30 min i wracam do domu rodziców w Wejherowie. Pomiędzy tymi próbami oczywiście odchodzę od bloku, nie przesiaduję pod klatką.
Ponieważ dzieci przebywają na Pomorzu – mieszkamy na dwóch różnych krańcach Polski. Część tygodnia jestem w Wodzisławiu, a część w Wejherowie. Niejednokrotnie w 24 godziny pokonuję pociągiem trasę z Wodzisławia na Pomorze, ponawiam bezskutecznie próbę kontaktu i wracam na Śląsk.
Pomimo iż pokonywanie 1300 km w 19 godzin jest bardzo uciążliwe, to nadzieja na spotkanie z dziećmi sprawia, iż chętnie podejmuję te próby znosząc wszystkie niedogodności.

Jak na razie nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta miała się jakkolwiek zmienić. Sąd nie wyznaczył jeszcze nawet terminu rozprawy.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Back to top button