Publicystyka

Holynder do Hanysa: ty pieroński giździe!

Lata temu szukałem online partnera do szlifowania angielskiego. Tak się szczęśliwie złożyło, że trafiłem na Holendra, Basa, czyli Sebastiana, któremu zależało na szlifowaniu polszczyzny

I tak trafiliśmy na siebie jak dwie igły w stogu siana, a że jesteśmy prawie w tym samym wieku i mamy podobną ciekawość świata, więc co tydzień od lat rozmawiamy praktycznie o wszystkim. Odwiedziłem go z żoną w Poczdamie, bo Bas ożenił się z Niemką. On odwiedził mnie. Nawet nauczył się kilku słów po śląsku, między innymi:

Szczyńść Boże pjeróński giździe!

Ostatnia rozmowa przybrała taki kierunek, że obydwaj doznaliśmy wstrząsu poznawczego z którym warto się zmierzyć.

Czasy są przełomowe, więc rozmowa, jak i wiele innych ostatnio, zeszła na tematy geopolityczne, tym bardziej, że przesłałem mu linki do wywiadu z polskim Holendrem, Redbadem Klinstrą i z Agnieszką Rybińską, która opowiada o Niemczech bez jakiegokolwiek znieczulenia. Basa poruszyła analiza holenderskiej mentalności. Był zaskoczony jej odkrywczością i zdziwiony tym, że nigdy na to nie wpadł. Stereotyp dotyczący Holendrów jest taki, że to wyjątkowo otwarty naród, który nie ma problemu z zalegalizowaniem marihuany, prostytucji i homoseksualizmu. Prawda jest jednak inna. Kto pracował w Holandii wie, ze tamtejsze społeczeństwo jest wyjątkowo konserwatywne – rodzina i praca są wartościami (ale na wsiach w sezonie dwunastoletnie dzieci pracują za stawki niższe niż dorosłych i jest to traktowane jako oczywista norma). W Holandii istnieje hierarchiczność w relacjach z pracodawcami i osobami starszymi, kobiety są uśmiechnięte i życzliwe, ale prawie zawsze podporządkowane męskim decyzjom – w tamtejszych szkołach nigdy nie spotkałem dyrektora, który byłby kobietą. To wszystko Bas i ja od dawna wiedzieliśmy. Odkrycie Redbada Klinstry polegało na tym, że wskazał fundament holenderskiej mentalności: praktycyzm, który pozwoli zdobyć pieniądze. Jeżeli marihuana jest atrakcyjna dla turystów, należy ją zalegalizować, co nie oznacza, że holenderskie dzieci mają ją palić, jeżeli jakaś grupa mężczyzn, zwłaszcza jeżeli jest bogata, lubi ubierać się w różowe sukienki, to należy jej umożliwić wydawanie pieniędzy w Holandii, co nie oznacza, że Holendrzy mają ochotę burzyć tradycyjne relacje. Męsko-damskie pogawędki w Holandii są bliźniaczo podobne do tych na Podhalu, czy Górnym Śląsku – humor i sposób bycia osób pokroju wójta Kozioła z Rancza jest w żeńskim świecie Holandii gwarancją towarzyskiego sukcesu. Bas się ucieszył, że w czasach kryzysów kulturowe DNA Holandii zabezpiecza przed katastrofami społecznymi – Holendrzy zaakceptują wszystko, pod warunkiem, że nienaruszona jest podstawowa zasada ich kultury: możliwość zarobku. Nie ma więc obaw co do umowy Mercosur, bo ta narusza interesy holenderskich rolników, więc będą protesty, które muszą skończyć się zwycięstwem zdrowego rozsądku.

A jakie może być polskie kulturowe DNA? – zapytał Bas

I zaczęliśmy szukać, dochodząc do wniosku, że istotą polskości jest dom, więzi rodzinne, sąsiedzkie i wolność osobista – każdy w Polsce chce mieć coś swojego i podnosi mu się ciśnienie, gdy słyszy nakazy mówiące o tym, jak ma postępować. Wystarczy spojrzeć na europejskie statystyki: domy w Polsce są własnością Polaków, nawet mieszkania w blokach. To nie jest standard europejski. Wiadomo dlaczego tak jest. Historia nas nauczyła, że granice mogą się zmieniać, ale dom i rodzinne relacje to twierdza i bezpieczeństwo. Podobnie z rodziną i sąsiadami. Zanim coś kupimy, czy zamówimy usługi, to sprawdzamy, czy ktoś w rodzinie może pomóc, albo polecić sprawdzoną osobę. Świat poza tym kręgiem nie jest całkiem bezpieczny, są tam oszuści, cwaniacy i inni, lepiej więc trzymać się swoich. Dobre mechanizmy. Niedoskonałe, bo jest w nich lęk i nieufność, ale wystarczająco dobre, by przetrwać.

A co z Francuzami i ludźmi z Południa? Wiadomo. Ich DNA to osobista wolność, zabawa, rodzina. Trochę jak w Polsce, tylko weselej i z większym dystansem. Czesi? Hudba, piwo, dom, praktycyzm. Słowacy, Węgrzy? Dom i rodzina. Bułgarzy, Chorwaci, Serbowie – wszędzie podobnie, czasem bardziej albo mniej wesoło a zamiast piwa jest wino albo wódka. A Niemcy? Co jest ich kulturowym DNA? I tu zapadło milczenie, bo nie sposób było znaleźć odpowiedzi.

Z czego słyną Niemcy?

Co jest dla nich najważniejsze? Zasada Ordnung muss sein i Oktoberfest. Można zrozumieć miłość do strumieni piwa i zgrabnych, wydekoltowanych kelnerek. Sama radość. Ale po co porządek? Jaki jest jego cel? Musi być. Po co? Jaki jest jego sens? Funkcja? Sam w sobie jest bezużyteczny. Niemiec nie umie na to pytanie odpowiedzieć. I to jest rzecz straszna, która pokazuje, że jest on nadal żołnierzem Fryderyka Wielkiego. Porządek jest po to, by wykonywać rozkazy przełożonych. To nie dom i rodzina są kulturowym DNA Niemców. Gdyby tak było, niemieckie matki nie wysyłałyby swoich synów na fronty dwóch wojen. Niemiec jest posłuszny i czeka na rozkaz. Już chyba nie pójdzie na wojnę, bo wie, że ta ostatnia była hańbą, ale jeżeli dostanie rozkaz walki o czyste powietrze, to zburzy ostatnią elektrownię węglową w kraju i zezłomuje każdy spalinowy samochód, oburzając się na cały świat, że tego jeszcze nie zrobił. Jeżeli dostanie rozkaz, by z otwartymi ramionami przyjąć każdego imigranta, będzie to robił nawet po tym, jeżeli ten imigrant zabije mu córkę. Dlaczego? Bo Ordnung muss sein.

Przerażające. Jeden kontynent a tak różne światy. A Rosjanie? Ruki po szwam (Baczność, ręce na szwy) a wieczorem wódka. Też są posłuszni. Wiedzą, że car istnieje zawsze, a kto tego nie rozumie, to spuści mu się łomot i już będzie wiedział. No kłopot w tym, że my tu nawet po wielokrotnych łomotach nie jesteśmy tego w stanie pojąć. Nawet Ukraińcy i Białorusini mają z tym kłopot.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button