Historia: Jeden dzień z życia

Ksiądz Jerzy nie żartuje. 24 grudnia 1981 r.

Dochodzi 18:00. W budynku parafii pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu kapłani zasiadają do wigilijnego stołu. Wśród nich jest młody ksiądz, którego nieledwie półtorej dekady wcześniej prześladowano w bartoszyckiej jednostce wojskowej

Jednostka ta powstała w imię walki ze złym Zachodem. Kieruje się do niej niepokornych kleryków, by złamać ich przywiązanie do wiary katolickiej. Zasiadający przy wigilijnym stole kapłan ma z niej sporo wspomnień.

Do­wód­ca plu­to­nu ka­zał mi zdjąć z pal­ca ró­ża­niec na za­ję­ciach przed ca­łym plu­to­nem. Od­mó­wi­łem, czy­li nie wy­ko­na­łem roz­ka­zu. Do­wód­ca stra­szył mnie pro­ku­ra­to­rem. Wy­śmie­wał: Co, bo­jo­wnik za wia­rę. Ale to wszyst­ko nic. O 17:45 w peł­nym umun­du­ro­wa­niu jak do ZOK­-u (Za­kaz Opu­szcza­nia Ko­szar) sta­wi­łem się na pod­o­fi­cer­ce. Tam spraw­dzian trwał do 20.00 z prze­rwą na ko­la­cję. O 20.00 za­pro­wa­dzo­no mnie do do­wód­cy plu­to­nu. Tam się za­czę­ło. Naj­pierw spi­sał mo­je da­ne. Po­tem ka­zał mi zdjąć bu­ty, wy­ciąg­nąć sznu­rów­ki z bu­tów i roz­wi­nąć onu­ce. Sta­łem więc przed nim bo­so. Oczy­wi­ście ca­ły czas na ba­czność. Sta­łem jak ska­za­niec. Za­czął wy­zy­wać. Sto­so­wał róż­ne me­to­dy. Sta­rał się mnie ośmie­szyć, po­ni­żyć przed ko­le­ga­mi, to znów za­sko­czyć moż­li­wo­ścią ur­lo­pów i prze­pu­stek. Na bo­so sta­łem przez go­dzi­nę (60 mi­nut). No­gi zmarz­ły, zsi­nia­ły, więc o 21.20 ka­zał mi bu­ty za­ło­żyć. Na chwi­lę wy­szedł z sa­li i po­szedł do chło­pa­ków (mo­ich ko­le­gów z plu­to­nu). Przy­szedł dla mnie z po­cie­sza­ją­cą wia­do­mo­ścią: Tam w sa­li w two­jej in­ten­cji się mod­lą. Rze­czy­wi­ście, chło­pa­ki wspól­nie od­ma­wia­li ró­ża­niec.

Teraz jednak młody kapłan – podobnie jak jego współbracia – ma inne problemy na głowie. Od 11 dni w Polsce wprowadzony jest stan wojenny. Ale nie poddaje się. Już 13 grudnia, w pierwszy dzień nowej rzeczywistości, pojechał najpierw do oblężonej przez ZOMO siedziby Solidarności przy ul. Mokotowskiej. Stamtąd planowana była procesja z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Kapłan poprowadził ją odważnie wywołując wściekłość władz, które nie zapomną mu tego upokorzenia.

Mijają pierwsze minuty wigilijnej wieczerzy. W jadalni jest tłoczno, bo proboszcz – ksiądz Teofil Bogucki – zgodnie ze swoim zwyczajem zaprosił na parafię starszych i samotnych wiernych z całego Żoliborza. Mimo świątecznej atmosfery wszyscy są przygnębieni. Warszawskie – i nie tylko – ulice wypełnione są czołgami i wojskiem. Ale posługujące na parafii siostry zakonne robią wszystko, by każdy zasiadający do wieczerzy mógł choć na moment zapomnieć o wojnie polsko-jaruzelskiej. Położyły na stole biały obrus, pod nim siano, a na środku talerz z opłatkami. Zakonnicami kieruje s. Justyna Uryga, najstarsza bodaj stażem. U Stanisława – przede wszystkim w kancelarii – pracuje już od 32 lat.

Po godzinie 19:00 siostra Justyna przeciera oczy ze zdumienia. Młody kapłan wstaje od stołu, bierze ze stojącego na środku stołu talerza obfitą porcję opłatków, ubiera się i wychodzi. Na dworze jest biało, panuje siarczysty mróz. Ksiądz Jerzy Popiełuszko kieruje się prosto w stronę najbliższego posterunku wojskowo-milicyjnego. Zdumionym mundurowym wręcza opłatki zachęcając do podzielenia się. Mówi, że mają się nie martwić, bo stan wojenny to nie ich wina. Część ZOMOwców i żołnierzy odwraca się plecami, ale większość opłatki przyjmuje i nader wylewnie dziękuje za nie. Ksiądz Popiełuszko informuje ich bez ogródek, że chętnych może wyspowiadać. I też niezwłocznie to czyni. Wśród mieszkańców Żoliborza w mgnieniu oka rozchodzi się wieść, że że ksiądz Jerzy spędza wigilię na ulicznym posterunku. Wierni są w szoku i to chyba nie mniejszym, niż funkcjonariusze, bo milicja – a już szczególnie ZOMO – to obiekt olbrzymiej nienawiści ze strony społeczeństwa. Nic dziwnego – nieledwie osiem dni wcześniej gliniarze (to w ustach Polaków określenie natenczas wyjątkowo obelżywe) zastrzelili dziewięciu górników podczas pacyfikacji KWK Wujek w Katowicach. Słowa nagranej przed kilkoma miesiącami piosenki zespołu Perfect Chcemy być sobą wreszcie młodzież (i nie tylko) szybko zmienia na chcemy bić ZOMO wreszcie. Ale nienawiść widać nie tylko w słowach: 13 czerwca 1982 r., dokładnie w sześć miesięcy od ogłoszenia stanu wojennego, podczas demonstracji we Wrocławiu tłum ciężko rani, obleje benzyną i podpali funkcjonariusza MO. Działania księdza Popiełuszki wywołują więc zrozumiałe zdumienie. A będzie jeszcze bardziej zaskakująco. Tuż po godzinie 22:00 kapłan wraca na parafię prosząc, by zmarzniętym funkcjonariuszom przygotować gorącą kawę. Zgromadzeni na wieczerzy niemieją uważając to za średnio udany żart. Tyle że Jerzy Popiełuszko nie żartuje. Wobec bierności całego wigilijnego towarzystwa sam bierze termos i zanosi na posterunek. Wraca, by pobyć przez chwilę samopas i idzie odprawić pasterkę. Jutro – już w Uroczystość Narodzenia Pańskiego – poprosi wiernych, by w miarę możliwości częstowali mundurowych gorącymi posiłkami. Nikt nie będzie protestował.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Back to top button