Ksiądz Jerzy nie żartuje. 24 grudnia 1981 r.
![](https://row.info.pl/wp-content/uploads/2023/12/408218866_878109707652782_828220303166275427_n-625x470.jpg)
Dochodzi 18:00. W budynku parafii pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu kapłani zasiadają do wigilijnego stołu. Wśród nich jest młody ksiądz, którego nieledwie półtorej dekady wcześniej prześladowano w bartoszyckiej jednostce wojskowej
Jednostka ta powstała w imię walki ze złym Zachodem. Kieruje się do niej niepokornych kleryków, by złamać ich przywiązanie do wiary katolickiej. Zasiadający przy wigilijnym stole kapłan ma z niej sporo wspomnień.
Dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. Dowódca straszył mnie prokuratorem. Wyśmiewał: Co, bojownik za wiarę. Ale to wszystko nic. O 17:45 w pełnym umundurowaniu jak do ZOK-u (Zakaz Opuszczania Koszar) stawiłem się na podoficerce. Tam sprawdzian trwał do 20.00 z przerwą na kolację. O 20.00 zaprowadzono mnie do dowódcy plutonu. Tam się zaczęło. Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi zdjąć buty, wyciągnąć sznurówki z butów i rozwinąć onuce. Stałem więc przed nim boso. Oczywiście cały czas na baczność. Stałem jak skazaniec. Zaczął wyzywać. Stosował różne metody. Starał się mnie ośmieszyć, poniżyć przed kolegami, to znów zaskoczyć możliwością urlopów i przepustek. Na boso stałem przez godzinę (60 minut). Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21.20 kazał mi buty założyć. Na chwilę wyszedł z sali i poszedł do chłopaków (moich kolegów z plutonu). Przyszedł dla mnie z pocieszającą wiadomością: Tam w sali w twojej intencji się modlą. Rzeczywiście, chłopaki wspólnie odmawiali różaniec.
Teraz jednak młody kapłan – podobnie jak jego współbracia – ma inne problemy na głowie. Od 11 dni w Polsce wprowadzony jest stan wojenny. Ale nie poddaje się. Już 13 grudnia, w pierwszy dzień nowej rzeczywistości, pojechał najpierw do oblężonej przez ZOMO siedziby Solidarności przy ul. Mokotowskiej. Stamtąd planowana była procesja z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Kapłan poprowadził ją odważnie wywołując wściekłość władz, które nie zapomną mu tego upokorzenia.
Mijają pierwsze minuty wigilijnej wieczerzy. W jadalni jest tłoczno, bo proboszcz – ksiądz Teofil Bogucki – zgodnie ze swoim zwyczajem zaprosił na parafię starszych i samotnych wiernych z całego Żoliborza. Mimo świątecznej atmosfery wszyscy są przygnębieni. Warszawskie – i nie tylko – ulice wypełnione są czołgami i wojskiem. Ale posługujące na parafii siostry zakonne robią wszystko, by każdy zasiadający do wieczerzy mógł choć na moment zapomnieć o wojnie polsko-jaruzelskiej. Położyły na stole biały obrus, pod nim siano, a na środku talerz z opłatkami. Zakonnicami kieruje s. Justyna Uryga, najstarsza bodaj stażem. U Stanisława – przede wszystkim w kancelarii – pracuje już od 32 lat.
Po godzinie 19:00 siostra Justyna przeciera oczy ze zdumienia. Młody kapłan wstaje od stołu, bierze ze stojącego na środku stołu talerza obfitą porcję opłatków, ubiera się i wychodzi. Na dworze jest biało, panuje siarczysty mróz. Ksiądz Jerzy Popiełuszko kieruje się prosto w stronę najbliższego posterunku wojskowo-milicyjnego. Zdumionym mundurowym wręcza opłatki zachęcając do podzielenia się. Mówi, że mają się nie martwić, bo stan wojenny to nie ich wina. Część ZOMOwców i żołnierzy odwraca się plecami, ale większość opłatki przyjmuje i nader wylewnie dziękuje za nie. Ksiądz Popiełuszko informuje ich bez ogródek, że chętnych może wyspowiadać. I też niezwłocznie to czyni. Wśród mieszkańców Żoliborza w mgnieniu oka rozchodzi się wieść, że że ksiądz Jerzy spędza wigilię na ulicznym posterunku. Wierni są w szoku i to chyba nie mniejszym, niż funkcjonariusze, bo milicja – a już szczególnie ZOMO – to obiekt olbrzymiej nienawiści ze strony społeczeństwa. Nic dziwnego – nieledwie osiem dni wcześniej gliniarze (to w ustach Polaków określenie natenczas wyjątkowo obelżywe) zastrzelili dziewięciu górników podczas pacyfikacji KWK Wujek w Katowicach. Słowa nagranej przed kilkoma miesiącami piosenki zespołu Perfect Chcemy być sobą wreszcie młodzież (i nie tylko) szybko zmienia na chcemy bić ZOMO wreszcie. Ale nienawiść widać nie tylko w słowach: 13 czerwca 1982 r., dokładnie w sześć miesięcy od ogłoszenia stanu wojennego, podczas demonstracji we Wrocławiu tłum ciężko rani, obleje benzyną i podpali funkcjonariusza MO. Działania księdza Popiełuszki wywołują więc zrozumiałe zdumienie. A będzie jeszcze bardziej zaskakująco. Tuż po godzinie 22:00 kapłan wraca na parafię prosząc, by zmarzniętym funkcjonariuszom przygotować gorącą kawę. Zgromadzeni na wieczerzy niemieją uważając to za średnio udany żart. Tyle że Jerzy Popiełuszko nie żartuje. Wobec bierności całego wigilijnego towarzystwa sam bierze termos i zanosi na posterunek. Wraca, by pobyć przez chwilę samopas i idzie odprawić pasterkę. Jutro – już w Uroczystość Narodzenia Pańskiego – poprosi wiernych, by w miarę możliwości częstowali mundurowych gorącymi posiłkami. Nikt nie będzie protestował.